Jimmy Barnes

30:30 Hindsight

Gatunek: Blues i soul

Pozostałe recenzje wykonawcy Jimmy Barnes
Recenzje
2014-10-29
Jimmy Barnes - 30:30 Hindsight Jimmy Barnes - 30:30 Hindsight
Nasza ocena:
7 /10

Australijczyk z angielskim podejściem do rocka i amerykańskimi naleciałościami bluesowymi. O kim mowa? Oczywiście, o niezawodnym Jimmym Barnesie.

Ten facet już od ponad 40 lat cieszy ucho miłośników osadzonej w tradycyjnym gitarowym graniu muzyki. Ochoczo czerpie z dokonań takich kapel, jak Free, The Yardbirds, a także białych bluesmanów z południa USA, którzy do tradycyjnych czarnych dźwięków, dorzucają rockowy pazur. Wychodzi mu to na tyle dobrze, że wyrazy sympatii nie raz słali do niego Bruce Springsteen, Ozzy Osbourne czy muzycy Deep Purple.

Jednak Barnes wciąż nie może wyrwać się z popularnością poza Antypody i podejrzewam, że w wieku 58 lat porzucił już marzenia o wielkiej karierze. Zamiast niej, koncentruje się po prostu na dobrej zabawie i trafieniu do serc ludzi, którzy lubią klasycznie podanego rocka. Aby uwypuklić swoje zamiary, zaprosił do udziału w nagraniach swojej najnowszej płyty "30:30 Hindsight" plejadę znajomych pokroju Stevena Van Zandta i Joe Bonamassy, by razem z nimi uczcić rocka i jego ojca bluesa.

Właśnie te numery, którym do bluesa najbliższej, najbardziej trafiają w moje gusta. Ballada "Stone Cold", w której głównemu bohaterowi towarzyszy wokalnie Tina Arena, a solówkę wycina Joe Bonamassa, to koronny przykład na to, że taką muzykę ciągle można podać ze szczerością i żarliwością starych mistrzów.


Podobają mi się też ukłony, które Barnes śle w kierunku americany, jakby chciał pokazać, że znajomość z Bossem nie poszła na marne. Zarówno "Ride the Night Away" czy "I'd Rather Be Blind" to luźne odpowiedniki kawałków wielkiego mistrza, nie tak zaangażowane pod względem lirycznym, ale równie ogniste jeśli chodzi o muzykę.

"30:30 Hindsight" jako całość nie prezentuje się może przesadnie oryginalnie i nie sprawia, że ma się ochotę wciąż wracać do tego krążka, niemniej daje godzinę prawdziwej blues rockowej przyjemności. Dokładnie tego oczekiwałem od Jimmy'ego.

Jurek Gibadło