The Tattooed Lady and The Alligator Man
Gatunek: Blues i soul
Pierwsza dama bluesa z pogranicza Teksasu i Luizjany powraca. Jak zwykle w świetnej formie.
Jeśli ktoś szukałby potwierdzenia tezy, że blues konserwuje, Marcia Ball będzie najlepszym przykładem. Nie wypominam jej wieku, ale to wprost niebywałe, z jaką lekkością śpiewa i gra kobieta, która w Polsce już jakiś czas temu mogłaby przejść na emeryturę. Przez 40 lat kariery Amerykanka nie straciła ani krztyny ze swojej klasy, werwy i kunsztu.
"The Tattooed Lady The Alligator Man" to potwierdzenie jej warsztatu: w pierwszej kolejności znakomitej "storytellerki", uważnie obserwującej ludzkie relacje i z pasją przenoszącej je na kartkę papieru, a później na linię wokalną. Druga sprawa, to komponowanie i gra na klawiszach - nieprzypadkowo ktoś nazwał ją Herbiem Hancockiem w spódnicy (choć Marcia spódnic raczej nie nosi). Palce Ball płyną po klawiszach radosnym stylem (patrz numer tytułowy), choć gdy trzeba, zwalniają, wyciskając wzruszające, balladowe dźwięki ("Human Kindness"). Ba, jeśli mają ochotę, odpalają knajpiane boogie ("Can't Blame Nobody But Myself"), lub z pomocą akordeonu zaproszą do tańca przy skocznym zydeco ("The Squeeze Is On").
Ta różnorodność sprawia, że mimo 43 minut muzyki teoretycznie przewidywalnej i przemaglowanej przez dziesiątki lat, Marcia Ball oferuje materiał świeży, przyjemny w odsłuchu, klasyczny w charakterze i nowoczesny w brzmieniu. Sporą rolę w "uwspółcześnieniu" tych kawałków odgrywa znakomity Michael Schermer - gitarzysta stylem gry przypominający nieco Moody'ego Watersa, ale brzmiący z dzisiejszą ognistością.
"The Tattooed Lady and The Alligator Man" słucha się niczym klasyka, nieśpiesznie, delektując się każdym łykiem. Dzięki takim płytom znów przychodzi mi ochota na bluesa, którego jakiś czas temu bezczelnie porzuciłem.
Jurek Gibadło