Moreland & Arbuckle to kolejny zespół, który gra w pozbawionym basisty składzie. Podobnie, jak pozostałe kapele tego typu, ta również sięga z upodobaniem do tradycji amerykańskiej kultury muzycznej.
Na swoją, trwającą właśnie europejską trasę koncertową zabrała najnowszy album "7 Cities".
Polscy słuchacze doskonale znają pochodzący z Kansas Moreland & Arbuckle. Zespół ten nie raz już u nas zagrał, zawsze zbierając pozytywne opinie. Trudno się dziwić, bowiem wiele kapel z basem na pokładzie mogłoby pozazdrościć Moreland & Arbuckle motoryki brzmienia. Album "7 Cities" jest piątym w karierze zespołu i trzecim z kolei wydanym przez prestiżową, słynącą ze świetnej jakości nagrań wytwórnię Telarc. Jest to na dodatek koncept - album, opowiadający o hiszpańskim odkrywcy Coranado, który przemierzył Stany Zjednoczone w poszukiwaniu siedmiu miast ze złota.
Otwierający całość "Quivira" świetnie definiuje brzmienie grupy i zawartość płyty. Gęsta, ale selektywna ściana gitary świetnie współgra tutaj z harmonijką i barwnymi partiami wokalnymi. No i ten mistyczny temat przewodni. Potem za sprawą "Kow Tow" i " Devil And Me" jest bardziej rockowo, można rzec - "roots - rockowo", bo dokładnie w takim gatunku obraca się Moreland & Arbuckle. Z bardzo ważną rolą bluesa, co udowadnia choćby następny utwór "Tall Boogie".
Gdzie kryje się sekret brzmienia Moreland & Arbuckle? Przede wszystkim w specyficznej, bardzo rytmicznej i dynamicznej grze gitarzysty, Aarona Morelanda. W dalszej kolejności jest to wokal i harmonijka Dustina Arbuckle. Do tego wszystkiego dochodzą pomysłowe utwory i ich ciekawe aranżacje. Na "7 Cities" są one bardzo zróżnicowane, bo usłyszymy zarówno vintage - rocka, blues - rocka czy tradycyjnego, deltowego bluesa.
Może i "7 Cities" niczym nie zaskoczy fanów gatunku, ani tym bardziej miłośników zespołu. Zresztą, nie o to przecież tutaj chodzi. Najważniejsze jest to, że znajdą oni na płycie wszystko, co w tej stylistyce najlepsze, podane w bardzo autentycznej oprawie.
Kuba Chmiel