Trzy lata po znakomitym "Georgia Warhorse" JJ Grey i spółka powracają z nowym, szóstym w karierze, longplayem.
"This River" niewiele ustępuje najlepszemu w ich dyskografii poprzednikowi. JJ Grey znalazł chyba formułę na pisanie świetnych piosenek osadzonych w amerykańskiej tradycji południowego grania, gdzie funk, blues i rock mieszają się w idealnych proporcjach. Dodajmy do tego autentyczną radość ze wspólnego muzykowania, aranżacyjne mistrzostwo oraz żywe brzmienie i już wiemy, że to nie mogło się nie udać. Otrzymujemy kolejny rozdział w opowieści snutej przez JJ Greya.
Jeśli ktoś słyszy pierwszy raz głos JJ Greya i niewiele o nim wie, wyobraża sobie czarnoskórego muzyka, który snuje swoją historię życia związanego z jakimś małym miasteczkiem w Georgii, Alabamie czy Luizjanie. JJ Grey jest jednak biały i pochodzi z Jacksonville na Florydzie. Ale to przecież ten sam klimat, zwłaszcza, że do granicy ze stanem Georgia jest tylko 40 km. Tytuł albumu nawiązuje do nazwy rzeki St. John's River. Przy jej brzegach skupiało się życie miejscowej ludności, wśród której dorastał nasz bohater. Właśnie doświadczenia zebrane wtedy, jak również fascynacja krajobrazem Północnej Florydy stały się tematem jego tekstów.
Kiedy słuchałem po raz pierwszy "This River" miałem wrażenie, że to live album. Z miejsca rzucało się w uszy żywe, naturalne brzmienie. Okazuje się, że właśnie taki był zamysł, który udało się zrealizować wspólnie z producentem Danem Prothero. Muzykom zależało na tym, by brzmienie było jak najbliższe temu, co prezentują na żywo, bez nadmiernego dopieszczania materiału. Wrażenie przy odsłuchu jest takie, jakbyśmy usiedli na rynku jakiegoś małego miasteczka w Alabamie i brali udział w lokalnym koncercie.
Jak wspomniałem, wielką zaletą zespołu jest umiejętne rozkładanie akcentów. Muzycy korzystają z całego arsenału instrumentów, od gitar przez trąbki po organy czy pianino. I każdy z nich ma swoje miejsce i czas, żaden nadmiernie nie dominuje. A płyta jest jak rzeka, zmienia się rytm, zmienia nadrzeczny krajobraz, a my płyniemy z jej nurtem. Dajemy się porwać miksturze dźwięków i zmieniającemu się klimatowi i dramaturgii utworów od bujających funkujących rytmów przez blues rockowe opowieści aż po przejmujące ballady. Zupełnie jak to miało miejsce na "Georgia Warhorse".
Zaczyna się rytmicznym funkowym "Your Lady, She's Lady", w którym pierwsze skrzypce grają Todd Smallie (bas) i Anthony Cole (perkusja) na chwile jedynie oddając pole dla saksofonu i harmonijki ustnej. Później mamy blues rockowe hity jak "Somebody Else" (mroczna opowieść o poszukiwaniu siebie), "Tame A Wild One" czy ożywcze "99 Shades Of Crazy". W każdym z nich jest chwila na znakomite tematy grane na trąbce, gitarach (elektrycznej, akustycznej, hawajskiej), saksofonie, organach czy harmonijce. Dość by urozmaicić brzmienie, bez długich instrumentalnych wycieczek czy popisów. Znalazło się również miejsce na piękną balladę "The Ballad Of Larry Webb" na miarę "King Hummingbird" z poprzedniego LP. W tym numerze ponownie na pierwszym planie błyszczy wokal JJ Greya. Z taką barwą był skazany na granie blues rocka. Znakomity głos. "Florabama" to powrót do radosnych klimatów. "Standing On The Edge" jest właściwie rock and rollowy w swoim charakterze. W tym numerze Grey oddaje więcej miejsca Andrew Trube'owi (gitara elektryczna) i dęciakom, które wspaniale się uzupełniają. Mamy chwytliwy "Write A Letter" prowadzony zręczną ręką JJ Greya w subtelnym gitarowym temacie, do którego w dalszej części dołączają trąbki i pianino w klasycznym południowym brzmieniu. A na koniec wisienka na torcie w postaci tytułowego, rozdzierającego duszę "This River", w którym ponownie króluje głos JJ Greya.
Co tu dużo mówić, klasa płyta, pozycja obowiązkowa dla każdego fana blues rocka, southern rocka czy bagnistego funku. Historia pisana przez życie z narracją prowadzoną przez gitarę i głos JJ Greya. Każdy z towarzyszących mu muzyków dołożył swoją cegiełkę, dzięki otrzymujemy budowlę na solidnych fundamentach, urzekającą swoim projektem i wykonaniem. "This River" śmiało można postawić na półce obok "Georgia Warhorse". Albumu, który w moim odczuciu jest odrobinę tylko lepszy a to już świadczy samo o sobie, jeśli ktoś miał okazję posłuchać wcześniejszego krążka Amerykanów. Pozostaje tylko wsiąść na statek i ruszyć w podróż w dół St. John's River.
"Cause only this river can bear me to safety
Only this river can bear me away"
Sebastian Urbańczyk