House On Fire (Demos And Rarities)
Gatunek: Blues i soul
Kanadyjski gitarzysta i wokalista Jeff Healey zmarł na raka płuc 2 marca 2008 roku i tylko kwestią czasu było pojawienie się wydawnictw prezentujących ciekawostki z jego bogatego archiwum.
Przyznać trzeba, że miłośnicy talentu Healeya mają w czym wybierać, bo na rynku dostępnych jest całkiem sporo tego rodzaju płyt. Większość z nich zawiera materiał koncertowy, ale zdarzają się też prawdziwe rarytasy. Tak chyba wypada nazwać kompilację dotychczas nie publikowanych utworów The Jeff Healey Band, jaką wydała wytwórnia Eagle prawie dokładnie pięć lat po śmierci gitarzysty. Większość kawałków stanowiących program albumu, bo aż osiem, pochodzi z roku 1992. Zostały zarejestrowane podczas sesji do krążka "Feel This". Reszta nagrywana była w latach 1994-1998. Podtytuł składanki, a zwłaszcza jego pierwsza część, czyli "demos", mógłby sugerować, że mamy do czynienia z jakimiś szkicami, ścinkami, niedoróbkami. Nic z tych rzeczy. Wszystkie jedenaście kompozycji to regularne i skończone dzieła, bardzo przyzwoicie brzmiące (ach ta surowa i dzika perkusja), dzięki czemu dostajemy kompletny i porządny album, i to bez żadnego "ale" służącego za alibi czy inne usprawiedliwienie. Oczywiście, porównując brzmienie z płytą "Feel This", natychmiast zauważamy różnice, ale czy jest gorzej? Z pewnością inaczej, bardziej surowo i szorstko, co ma to też swój niepowtarzalny urok. Mało tego, zdecydowanie bardzie wolę choćby brzmienie perkusji, jakie słychać na "House On Fire", niż to jakie dostajemy na finalnym, dopieszczonym wydaniu "Feel This".
W zasadzie wszystkie kawałki nagrane zostały w trio ze stałymi współpracownikami Healeya, czyli Joe Rockmanem na basie i perkusistą Tomem Stephenem. Jako subtelny dodatek słychać tu i ówdzie instrumenty klawiszowe oraz żeński głos w chórku. Niewidomy Jeff Healey stosował dość oryginalną technikę gry (trzymał instrument płasko na kolanach), dlatego możemy podziwiać bardzo ciekawe brzmienie gitary. Zdecydowana większość utworów to dzieła zespołowe firmowane przez wszystkich członków tria. Jest też kilka kompozycji autorów współpracujących z Healeyem oraz dwa covery - balladowy "We've Got Tonight" Boba Segera oraz "Adam Raised A Cain" Bruce Springsteena. W nagraniach obu wziął udział pianista Bossa, Roy Bittan.
Większości słuchaczy Jeff Healey kojarzy się z blues-rockowym graniem, ale akurat "House On Fire" jest płytą utrzymaną w dynamicznym rockowym stylu oczywiście ze słyszalnymi tu i ówdzie bluesowymi naleciałościami. Świetnie wypadają rozpędzone i dynamiczne "House On Fire", "Who’s Been Sleepin’ In My Bed", "All The Way" czy też wręcz hard rockowy "Daze Of The Night". Sporo uspokojenia wnoszą ballady - mocno nasiąknięta bluesem "You Go Your Way, I'll Go Mine" czy też rockowa "Too Late Now". Miłym urozmaiceniem całości jest jazzujący instrumentalny rytmicznie pokręcony "Bish Bang Boof".
Jak wspomniałem wcześniej, "House On Fire" jest jedną z wielu płyt przypominających dokonania Jeffa Healeya, które pojawiły się na rynku po jego śmierci. Wytwórnia Eagle ma w swojej ofercie m.in. koncertowe “Live At Belgium" czy też trzypłytowy box “Full Circle - The Live Anthology", a Inakustik oferuje “As The Years Go Passing By - Live in Germany". Jednym słowem jest w czym wybierać. Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę na mniej znany nurt w twórczości Healeya, czyli stareńki jazz z lat '20 i '30. Polecam choćby "Last Call", gdzie obok gitary (akustycznej zresztą) sięga on również po trąbkę, a do tego niezwykle stylowo śpiewa. Dla wszystkich, którzy nie znali Healeya w takim repertuarze, może to być spore, aczkolwiek bardzo miłe zaskoczenie.
Wracają do “House On Fire" - krążek poprzez swoją unikalną zawartość z pewnością stanowi ciekawe uzupełnienie dyskografii Healeya i każdy miłośnik jego twórczości powinien ją mieć w swoich zbiorach.
Robert Trusiak