Kiedy w internecie znalazłem informacje o tym, że Robben Ford ma zamiar nagrać płytę na której chce powrócić do bluesowych korzeni ucieszyłem się podwójnie.
Po pierwsze uwielbiam tego gościa, a po drugie uwielbiam bluesa, wierzyłem więc, że z połączenia obu moich "uwielbień" musi powstać coś wyjątkowego. I tak się stało! Na program płyty składają się prawie wyłącznie covery. Klucz wyboru był prosty - Robben Ford sięgnął po te utwory, których kiedyś w młodości słuchał, a które miały duży wpływ na kształtowanie się jego muzycznej wrażliwości. Jedyną premierową kompozycją jest bardzo sympatyczna ballada "Oh, Virginia" oczywiście autorstwa Robbena Forda. Gitarzysta sięgnął po utwory z różnych muzycznych półek, od klasycznych bluesów Charlie Pattona ("Bird’s Nest Bound") czy też Little Buddy Doyle'a ("Slick Carpets Blues") przez funk, soul i rhythm’n’blues aż po Boba Dylana ("Most Likely You Go Your Way (And I’ll Go Mine)"). Wszystko to zostało pięknie sprowadzone do wspólnego mianownika dzięki skromnym, ale bardzo stylowym aranżacjom. Spośród dziesięciu utworów składających się na program krążka znalazł się też jeden instrumentalny "On That Morninig", którego prawdziwą ozdobą jest cudowna solówka na organach.
Robbena Forda wspiera grono zacnych muzyków: Larry Goldings (Hammond), Harvey Mason (perkusja), David Piltch (kontrabas), Steve Baxter (puzon). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to dość oryginalny (tylko jeden i to właśnie taki dęciak), a już na pewno nieczęsto spotykany skład instrumentalny, jednak całość brzmi rewelacyjnie. Jak dla mnie partie puzonu są po prostu kompletnie odjechane (żałuję, że nie zostały jeszcze bardziej wyeksponowane). Wszyscy biorący udział w nagraniu płyty to wytrawni i doświadczeni muzycy, którzy wiedzą jaki użytek zrobić z instrumentów. Jestem pod wrażeniem Hammonda odzywającego się różnymi barwami, a kontrabas w połączeniu z delikatną, często szeleszczącą miotełkami, perkusją daje świetny efekt. Oczywiście Robben Ford czaruje pięknie brzmiącą takim czystym jazzującym tonem gitarą Epiphone Riviera.
Nie wiem jak było w rzeczywistości, ale "Bringing It Back Home" sprawia wrażenie, jakby panowie po prostu zebrali się razem i nagrywali zgodnie z zasadą 'co im w duszy gra'. Bez silenia się na przesadną oryginalność, bez ciśnienia i jakichś wygórowanych oczekiwań. W efekcie tego powstała cudownie lekka, pełna świeżości i przestrzeni, bluesowo rozbujana muzyka z wyraźnie wyczuwalnymi jazzującymi inklinacjami.
Robert Trusiak