"Bluesman z wizytą na Ulicy Sezamkowej". Taka myśl mi przyszła do głowy po wysłuchaniu płyty "Mr. Diddie Wah Diddie".
Nagrywając ten album, Randy Kaplan chciał z pewnością przybliżyć bluesa amerykańskim dzieciom, w końcu jest to kawałek dziedzictwa kulturowego tego kraju. W tym celu wziął kompozycje starych mistrzów, dopisał do nich słowa tak, aby były bardziej odpowiednie dla najmłodszych i nagrał to na płytę. Aby całość była jeszcze bardziej autentyczna, zaprosił sędziwego Lightin’ Bodkinsa, który co prawda nie zagrał na żadnym instrumencie ani nie zaśpiewał, ale swoimi opowieściami z pewnością ubarwił całość. Krążek zaczyna się od wypowiedzi Lightin’ Bodkinsa "Dawno, dawno temu zanim się jeszcze urodziliście, zanim urodzili się wasi rodzice a nawet wasi dziadkowie, Ojcowie bluesa chodzili po ziemi. Za dnia byli dzierżawcami, zbieraczami bawełny, najemcami farm, poganiaczami mułów a kiedy słońce zachodziło nad ich polami śpiewali i grali na swoich gitarach (...)". Płyta została przygotowana z myślą o najmłodszych słuchaczach, ale nie oznacza to wcale, że dorośli nie znajdą na niej nic ciekawego, gdyż nie jest to jakieś infantylne pogrywanie, a rzetelnie zrobiona i bogato zinstrumentalizowana album. Zresztą sam Randy na opisanie tej części swojej twórczości używa określenia not-JUST-for-kids (pisownia oryginalna).
Jak wspomniałem wyżej, na "Mr. Diddie Wah Diddie" znajdują się utwory starych mistrzów bluesa, nie są to jednak bardzo znane i ograne kawałki (przynajmniej większość). Randy sięgnął po kompozycje Roberta Johnsona, Sonny Boy Williamsona, Blind Willie Johnsona, Muddyego Watersa, Bessie Smith, Blin Boy Fullera i innych. W oryginale większość z tych kawałków wykonywana była przy skromnym akompaniamencie przeważnie tylko gitary akustycznej. Randy Kaplan przygotował znacznie bogatszą i bardzo pomysłową aranżację. Chyba najokazalej pod tym względem wypada "They’re Red Hot" Roberta Johnsona, który został zagrany w stylu starego nowoorleańskiego jazzu, oczywiście z tubą i innymi "trąbami" oraz z całą masą dziwnych instrumentów perkusyjnych. Dzieci nie są tylko adresatem tego krążka, ale również uczestniczyły w nagraniach. Trochę podśpiewują (a nawet jodłują w "In A Timeout Now"), przygrywają na instrumentach perkusyjnych, rozmawiają z Randym i generalnie robią sporo przyjemnego zamieszania. Wśród "muzyków" uczestniczących w nagraniach wymieniono nawet Cindi Kroll Haupti, która ... stepowała. Inne dziwne "instrumenty" wykorzystane podczas nagrań to patelnia i tara ale możemy też posłuchać mandoliny i różnych odmian banjo (tenorowe, 5-cio strunowe).
"Mr. Diddie Wah Diddie" to album bardzo przyjemny w słuchaniu. Dużo w nim lekkości, humoru, zabawy a przy tym został on porządnie i z pomysłem zagrany, bez żadnej taryfy ulgowej wynikającej z błędnego mniemania, że milusińscy i tak tego nie zauważą ani nie docenią. Amerykańskim dzieciom z pewnością dostarcza pouczającej muzycznej wycieczki w przeszłość. Polskie dzieci (pomijając znajomość języka i tamtejszych realiów) pewnie odebrałyby to jako bardzo egzotyczną i nie do końca zrozumiałą podróż. Chociaż, kiedy przeglądam książkę do muzyki mojej córki, łapię się za głowę widząc bzdety jakich uczą w szkole. Nie miałbym nic przeciwko temu, aby ten krążek w polskiej wersji językowej był prezentowany w naszych podstawówkach czy też gimnazjach na lekcjach wychowania muzycznego.
Robert Trusiak