Każdy, kto uważa, ze Australia nie zasiliła szeregu gwiazd rocka swoimi przedstawicielami, powinien zrewidować swoją wiedzę na temat muzycznego dorobku tego państwa.
Gwyn Ashton może i nie wpisuje się na listę sław wszech czasów, ale w swojej niszy osiągnął całkiem sporo. Wystarczą choćby pozytywne opinie Roberta Planta, Dona Airey'a (Deep Purple) i Johnego Wintera na jego temat. Przy okazji premiery najnowszej płyty Ashtona "Radiogram" warto dowiedzieć się co nieco o artyście, którego znawcy opisują jako połączenia Rory'ego Gallaghera z The White Stripes.
Gwyn Ashton pochodzi z Australii, lecz urodził się w Walii. Do kraju kangurów wyjechał jeszcze jako dziecko, a w wieku dwunastu lat sięgnął po raz pierwszy po gitarę. Od tego czasu minęło prawie czterdzieści lat, a on zdążył zagrać na kilku kontynentach z największymi sławami bluesa. Otwierał koncerty przed m.in. Juniorem Wellsem, Rorym Gallagherem, Stevem Morsem i Albertem Lee. Nagrał też sześć płyt studyjnych, a "Radiogram" jest najnowszą w dorobku.
Gwyn Ashton reprezentuje starą szkołę grania, w której liczyły się wyłącznie umiejętności muzyka i sposób, w jaki je potrafi wykorzystać w swoje twórczości. Na "Radiogram" słychać blues-rock w najczystszej postaci, z masywną, ostrą i jednocześnie bluesowo frazującą gitarą oraz rockową sekcją rytmiczną. Brzmienie gitary jest bardzo mięsiste, ale na szczęście w grze Ashtona jest sporo powietrza. Nie jest to jedynie tępe wymiatanie. Słychać też, że barwa instrumentu wyróżnia go spośród wielu wykonawców grających w tym gatunku. To samo można powiedzieć o aranżacjach, których zróżnicowanie korzystnie wpływa na jakość odsłuchu. Kompozycje raczą nas zmianami dynamiki i klimatu, co również należy pozytywnie odnotować.
"Radiogram" to gratka dla miłośników blues-rocka z wysokiej półki. Gwyn Ashton wiele wycisnął z tego gatunku i mimo swoich świetnych możliwości gitarowych, nie stara się swoją grą na tym instrumencie przyćmić kompozycji. Tak jak w przypadku wielu bardzo dobrych blues-rockowych gitarzystów, w jego muzyce najsłabszym elementem jest wokal, choć tym razem w ogóle to nie razi. Ashton wokalnie mieści się w swoich rejestrach, przez co jego muzyka w całości wypada bardzo atrakcyjnie. Polecam!
Kuba Chmiel