Po bardzo udanej antologii zespołu Fire Band ("Rhythm’n’blues & Live" z 2011 roku) wytwórnia Flower Records prezentuje kolejne, podobne w charakterze, przekrojowe wydawnictwo. Tym razem sięgnięto po twórczość poznańskiego zespołu Wielka Łódź.
Na wstępie kilka słów historii. Grupa powstała w kwietniu 1984 roku z inicjatywy Krzysztofa Rybarczyka i Przemysława Ślużyńskiego i formalnie działa nieprzerwanie do dzisiaj, chociaż oględnie rzecz ujmując aktywność koncertowa przez te wszystkie lata była dość różna (jednak nigdy oficjalnie nie zawiesiła działalności). Przez pewien czas Wielka Łódź była ewenementem na naszym rynku bluesowym, gdyż występowała z dwoma wokalistami-frontmanami. W 1985 roku zespół został laureatem festiwalu Rawa Blues, a w 1996 r. otwierał w poznańskiej Arenie koncert BB Kinga. Oczywiście na swoim koncie ma wiele występów na festiwalach krajowych i zagranicznych. Na wiosnę 2011 Wielka Łódź postanowiła wrócić do czynnego uczestnictwa w życiu muzycznym. Co ciekawe skład osobowy kapeli pozostał do dzisiaj prawie taki sam. Pomimo tak długiego stażu dyskografia formacji nie jest imponująca i zamyka się jednym winylem z 1990 roku "Everybody Rockin’" i kasetą "Wielka Łódź vol. 1". Jako uzupełnienie można potraktować kilka pojedynczych utworów zamieszczonych na różnych składankach. Album "Walk On" jest więc debiutem formacji na nośniku CD.
Pierwsza płyta z zestawu zawiera nagrania archiwalne dokonane podczas czterech sesji w latach 1986 - 2004. Na drugim krążku umieszczono zarejestrowany na żywo studyjny występ grupy z czerwca 2012 roku. Jak łatwo policzyć obie płyty prezentują drogę jaką zespół przeszedł przez 26 lat. Pozwala to poznać, czy i na ile się zmienił, rozwinął, a może jednak stoi w miejscu. Myślę, że nie jest źle. Generalnie przez cały ten czas kapela trzyma się klasycznego chicagowskiego bluesa chociaż był okres w ich działalności kiedy poszukiwali innych brzmień (blues-rock z wpływami Steviego Ray Voughana, funk, klimaty B.B. Kinga).
Kawałki z pierwszego krążka, posiadające oczywiście ogromną wartość archiwalną, jakoś mnie specjalnie nie porwały. Najbardziej przeszkadza mi wokal, a w zasadzie brak konsekwencji - raz jest to śpiewanie naturalnym głosem, a częściej sztuczne "pogrubianie", które wypada mało wiarygodnie, a czasem wręcz irytująco. Nagrania najnowsze prezentują się zdecydowanie lepiej i są ozdobą całej antologii. Aktualne brzmienie formacji jest mocno zbliżone do tego co robił Muddy Waters. Co prawda Andrzej Kubiak to nie Willie "Big Eyes" Smith a Piotr Kałużny to nie Pinetop Perkins ale to co słychać wypada naprawdę imponująco. Nie bez przyczyny wymieniłem nazwisko perkusisty, bo nie przypominam sobie innego polskiego muzyka grającego w takim właśnie surowym i "staromodnym" stylu. Zresztą chyba żaden zespół w Polsce nie dorobił się aż takiego "watersowego" brzmienia a slide Junusza Siemienasa i harmonijka Leszka Paecha pięknie dopełniają tej całości. Już słyszę głosy sceptyków, że to zwykła "kalka" z Mistrza ale akurat mi to wcale nie przeszkadza. No i wokalnie Krzysztof Rybarczyk nabrał pewności, złapał styl i wypada zupełnie dobrze.
Szkoda tylko, że zespół nie dorobił się zbyt wielu własnych kompozycji. Na 28 utworów zamieszczonych na obu płytach są to zaledwie trzy kawałki!. Mizernie. Jak mantrę będę powtarzał - nie przepadam za albumami składającymi się z ogranych klasyków, mam dość słuchania w kółko tych samych utworów (chwała Bogu, że nie sięgnęli po "Sweet Home Chicago" albo "Hoochie Coochie Man"). W tym konkretnym przypadku uczciwie muszę przyznać, że sposób, w jaki to robi Wielka Łódź anno domini 2012 przypadł mi do gustu. Pewnie to dlatego, że brzmienie zespołu Muddyego Watersa uważam za kwintesencję elektrycznego bluesa, a poznaniacy całkiem sprawnie do tego nawiązują. Nie obraziłbym się jednak, gdyby zaproponowali bardziej oryginalne interpretacje klasyków, dołożyli coś ekstra od siebie, a nie trzymali się tak kurczowo oryginałów.
Na koniec mała prośba - panowie, dorobiliście się stylowego brzmienia, teraz wypada do tego dorzucić chociaż kilka własnych numerów, a przynajmniej ja będę z niecierpliwością czekał na każdą wasz nowy album.
Robert Trusiak
Zdaniem Kuby Chmiela
Aż dziwne, że ludziom się chce... grać w Polsce przez prawie trzydzieści lat tradycyjnego bluesa - gatunek, który nawet dla wielu polskich bluesfanów wydaje się mało interesujący. Wielka Łódź od niemal trzech dekad udowadnia, że nie tylko się chce, ale i można. Najnowszy album wydany pod szyldem wytwórni Flower Records stanowi znakomity powód, by przypomnieć sobie o istnieniu tak znamienitej grupy.
Wielka Łódź została założona w 1984 r. Od tego czasu przez zespół rzecz jasna przewinęło się sporo osób, choć trzon pozostał ten sam. Stylistycznie zawsze wierny jednemu wyznaniu - chicagowskiemu bluesowi. Okazuje się, że "Walk On" jest pierwszym albumem długogrającym zespołu w pełnym tego słowa znaczeniu. I jakby tego było mało, na dodatek podwójnym.
Z dużą aprobatą należy oceniać takie wydawnictwa. Podzielenie albumu na dwie płyty, z których jedna dokumentuje przeszłość zespołu, a druga stanowi jego obecne brzmienie jest świetnym i zawsze trafnym pomysłem. W ten sam sposób zrealizowany jest "Walk On". Zaskakująco dobrze wypadają utwory z krążka "1984-2011". Zgromadzone na nim nagrania z kilku sesji studyjnych kapeli nie rażą niedostatkami w produkcji, mimo że część z nich posiada już sporą ilość lat na koncie. Co ciekawe, materiał prezentujący współczesne oblicze formacji, zawarty na CD nr 2, może brzmieć dla wielu również archaicznie. Wynika to z tradycyjnej metody nagrań, pochodzącej z początków realizacji stereofonicznej - na żywo, bez dogrywek i poprawek, za pomocą jednego mikrofonu stereofonicznego w systemie M/S. Dzięki temu nagrania są bardzo dynamiczne i rasowe.
Wielka Łódź brzmi jak należy jeżeli chodzi o grę zespołu oraz jakość zgromadzonych tu dwudziestu ośmiu nagrań. Ujemne punkty przyznać można jedynie za niewielkie możliwości wokalne lidera. Dla wielu jednak może nie wydać się to poważnym zarzutem i z pewnością docenią perełkę, jaką bez wątpienia na polskim rynku jest album "Walk On".
Kuba Chmiel