Mam od lat pewien mały osobisty "problem" z Robertem Crayem. Muzyk ten należy bowiem do raczej nielicznej grupy wykonawców, za którymi nie przepadam (a może lepiej byłoby napisać - nie akceptuję w całej rozciągłości).
Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jest to tylko moja fanaberia, jakieś skrzywienie, bo obiektywnie w tej grupie znajdują się często uznani, popularni i znaczący w swoim gatunku artyści, jednak jest "coś" w ich twórczości, co powoduje mój taki, a nie inny stosunek do ich dokonań. Robert Cray był kilkanaście razy nominowany do nagrody Grammy, pięć razy zdobył to wyróżnienie, ma na swoim koncie miliony sprzedanych płyt i współpracę z gigantami sceny bluesowej (Eric Clapton, Stevie Ray Vaughn, John Lee Hooker, Albert Collins, BB King). W 2011 został wprowadzony do Blues Hall of Fame i to jako najmłodszy z żyjących. To wszystko chyba najlepiej świadczy o wielkości i pozycji Craya. Swoją muzyką z pewnością przyciągnął do bluesa nowe generacje fanów.
Ja to wszystko wiem i bardzo doceniam, a jednak nie przepadam za pewnym aspektem jego twórczości. Nie mam zastrzeżeń do Craya wokalisty czy też instrumentalisty, najwięcej uwag mam do niego jako kompozytora (chociaż wiele z tych utworów nie jest jego dziełem, ale skoro je wykonuje w pewien sposób podpisuje się pod nimi). To co mi najbardziej nie pasuje, to jego pop-rockowe utwory, a raczej piosenki o trudnej do określenia i zdefiniowania stylistyce. Jak dla mnie są one za mało charakterystyczne, "sterylne" i do tego ze słabymi melodiami. Brakuje mi w nich namacalnej określoności. Znam słuchaczy, którzy dosadniej zarzucają Crayowi nadmierną komercyjność (jakoś musiał te kilkanaście milionów płyt sprzedać) i mało ortodoksyjne podejście do bluesa. Na szczęście na jego płytach można znaleźć elementy wymykające się tej charakterystyce i wtedy nawet ja, sceptyk, jestem bardzo zadowolony. Osobiście najbardziej lubię Craya soulowego czy też soul-bluesowego, takiego jakiego można posłuchać choćby na płycie "Shoulda Been Home" czy też "This Time".
"Nothin But Love" jest szesnastym krążkiem w dyskografii Craya i pierwszym wyprodukowanym przez mojego ulubieńca Kevina Shirleya. Szczerze muszę przyznać, że gdybym o tym nie przeczytał na okładce nie poznałbym ręki tego zdolnego producenta, bo odsłuch płyty nie pozostawia żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia z Robertem Crayem w swoim dobrze rozpoznawalnym i charakterystycznym brzmieniu. Album został nagrany w ciągu dwóch tygodni w Revolver Studios w Los Angeles i to podobno na żywo. Wszystkie dziesięć utworów, jakie złożyły się na jego program zostało napisanych wspólnie przez członków zespołu Roberta Craya, czyli Jima Pugha (instrumenty klawiszowe), Richarda Cousinsa (bas) i Tony'ego Braunagela (perkusja).
Cray przygotował mieszankę stylów, w jakich obraca się od dawna, więc zaskoczenia nie ma. Przeważa soul i to często w starym dobrym stylu lat '50 czy '60, czasem zabarwiony bluesem czy nawet jazzem. Oczywiście nie zabrakło też typowych dla niego kompozycji, będących poniekąd jego znakiem rozpoznawczym. Bezwzględnie najbardziej przypadł mi do gustu "I’ll Always Remember You". Utrzymany w starym klimacie lat '50, bardzo ciekawie zinstrumentalizowany (zachwycająca sekcja dęciaków!). Podobnie oldschoolowo brzmi "Blues Get Off My Shoulder". Świetnie wypada powolny, przejmujący "I’m Done Cryin’" pięknie ozdobiony przez sekcję instrumentów smyczkowych. Cray zadbał o to, aby na albumie nie było zbyt poważnie, dlatego zamieścił na nim proste i bardzo melodyjne, ale nie pozbawione uroku numery takie jak "Worry", "Side Dish" czy też "A Memo". Od strony wykonawczej nie ma się zupełnie czego przyczepić. Wszystko jest na swoim miejscu i we właściwej dawce.
Pomimo mojej chłodnej oceny twórczości gitarzysty, "Nothin But Love" to Cray jakiego najbardziej lubię i oczywiście bardzo jestem z tego powodu zadowolony. Album polecam zwłaszcza miłośnikom muzyki soulowej i to raczej w oldschoolowej odsłonie, zagorzali fani bluesa mogą być zawiedzeni. Robert Cray będzie gwiazdą tegorocznej edycji Rawa Blues Festival i już nie mogę się doczekać aby zobaczyć i posłuchać go na żywo.
Robert Trusiak