Renegade Creation to zespół, który tworzą weterani scen muzycznych: Michael Landau i Robben Ford na gitarach i wokalu oraz Jimmy Haslip - bas i Gary Novak - perkusja.
Nie będzie zbytnią przesadą użycie w tym przypadku określenia supergrupa, bo cała czwórka to świetni muzycy z wielkim dorobkiem artystycznym. Najbardziej znany z całej czwórki jest z pewnością Robben Ford. No nie będę ukrywał, że to mój absolutnie ulubiony gitarzysta. Jest wielu słuchaczy, którzy doceniając jego instrumentalne zdolności nie akceptują go w roli wokalisty. Ja zupełnie nie mam z tym problemu i "kupuję" go w całości. Na muzycznej scenie pojawił się jako nastolatek i przez te wszystkie lata dał się poznać jako niezwykle wszechstronny instrumentalista. Zaczynał od bluesa w składzie rodzinnego zespołu Charles Ford Blues Band (z braćmi Patrickiem na perkusji i Markiem na harmonijce) ale grał też i jazz w słynnym The Yellowjackets (był w 1977 roku jednym ze współzałożycieli). W latach 90-tych pod szyldem Robben Ford and The Blue Line wydał kilka genialnych albumów (mój ulubiony to "Handful Of Blues"). Przez cały czas nagrywa też solowe płyty (ostatnia to "Soul On Ten" z 2009 roku), a lista sław z jakimi współpracował jest doprawdy imponująca.
Michael Landau to amerykański gitarzysta obracający się raczej w jazzowych klimatach, chociaż jako bardzo aktywny muzyk sesyjny grał w zasadzie wszystko. W tej roli wspomagał takie sławy jak Michael Jackson, Pink Floyd, Miles Davis, Joni Mitchell, BB King, Rod Steward, Ray Charles i wielu innych. Nie zapomina o działalności na własny rachunek, bowiem koncertuje i wydaje płyty pod szyldem The Michael Landau Group. Basista Jimmy Haslip razem z Robbenem Fordem był współzałożycielem The Yellowjackets. Aktywnie udziela się jako muzyk sesyjny a także jako producent muzyczny. Na swoim koncie ma też dwa solowe albumy. Perkusista Gary Novak może pochwalić się współpracą z takimi muzykami jak Maynard Ferguson, Natalie Cole, David Sanborn, Anita Baker, Lee Ritenour, George Benson Chick Corea a nawet Alanis Morissette.
Uff trochę przydługi ten wstęp ale czułem się w obowiązku przybliżyć nieco sylwetki muzyków tworzących Renegade Creation tak, aby uzasadnić użyte na początku określenie "supergrupa". Ich debiut z 2010 roku, zatytułowany tak jak zespół, został niezwykle ciepło przyjęty przez słuchaczy i krytyków. W przypadku projektów tworzonych przez uznanych, a przy okazji zapracowanych, muzyków i wielkich indywidualności zawsze rodzi się obawa o trwałość takiego składu. Czy znajdą chęć i czas aby wspólnie nagrywać i koncertować? Na szczęście panowie z Renegade Creation trzymają się razem i na dowód dostajemy ich kolejny album "Bullet".
Ogólnie rzecz ujmując jest on kontynuacją pomysłów zaproponowanych na debiucie, czyli mieszanką bluesa, rocka a czasem nawet i popu. Stylistycznie nie da się tego wcisnąć w jedną konkretną szufladkę i określenie crossover najlepiej tu pasuje. Repertuaru dostarczyli obaj gitarzyści w sposób bardzo demokratyczny, gdyż składa się na niego pięć kompozycji Forda, cztery Landaua oraz, w uzupełnieniu, jeden cover. Wybór padł na utwór Boba Dylana "Too Much Of Nothin’". Nawiasem mówiąc rewelacyjnie zagrany i zaśpiewany z delikatnie słyszalnymi w tle dęciakami.
Album otwiera kompozycja Robbena Forda "All Over Again". No i jak tu tego gościa nie lubić, skoro popełnia tak udane rzeczy. Świetny, mocno podszyty bluesem z delikatnymi gitarami i miłą melodią. Dużo w nim przestrzeni i lekkości, chociaż Gary Novak zagrał na perkusji jakby ciutkę za mocno. Utwór tytułowy napisał Landau. Jest to szybki rockowy numer ze świetnie zaśpiewanym refrenem i oczywiście wypełniony bo brzegi gitarowym graniem. Wcale się nie dziwię, że to właśnie od niego pochodzi tytuł całej płyty. Kolejna pozycja na liście to też kompozycja Landaua. Tym razem jest spokojniej ale równie ciekawie. Już po tych trzech pierwszych kawałkach słychać, że jest dobrze. A to dopiero początek, bo dalej jest równie interesująco.
"Nazareth" to ballada autorstwa Forda. Nastrojowa i delikatna z pięknie brzmiącą gitarą akustyczną tworzącą podkład. A do tego wszystkiego niezwykle ujmujące, staromodne solo na elektryku. "People Like Me" to z kolei piosenka o ciekawej, wręcz przebojowej linii melodycznej delikatnie zaśpiewana przez Forda i ładnie zinstrumentalizowana (gitara akustyczna i elektryczna). Bluesowy "Greedy Life" skomponował Landau. Oczywiście, jak to u niego, wcale nie jest to taki zwykły i prosty blues. Najdłuższy na płycie ale w żadnym razie nie za długi, genialnie zagrany z emocjami wypełniony po brzegi różnymi brzmieniami gitary. Hendrixowski w charakterze "High And Low" to również kompozycja Landaua. Płytę zamykają dwa utwory Forda w podobny sposób zaaranżowane i zinstrumentalizowane (współbrzmiące gitary: akustyczna i elektryczna).
Nie przez przypadek, opisując powyżej poszczególne utwory, podawałem ich autora. Stety czy niestety, kompozycje Forda brzmią jakby zostały wyjęte wprost z któregoś z jego solowych wydawnictw. Podobnie, chociaż nie jest to aż tak bardzo wyraźne, można określić te które napisał Landau. Trochę szkoda, że Renegade Creation nie stworzyli swojego, zespołowego stylu, będącego wypadkową gustów i upodobań tworzących go muzyków. Nie trzeba zerkać na opisy wydrukowane na okładce aby bez pudła rozpoznać, kto podpisał się pod daną kompozycją. Ten "indywidualizm" da się usłyszeć nie tylko w stylistyce utworu ale nawet w aranżacji. Może to drobiazg, ale świadczy on jednak o dającym się zauważyć podziale na to, "co jest czyje".
W kawałkach autorstwa Forda wyraźnie słychać gitarę akustyczną, podczas gdy brak jej w utworach stworzonych przez Landaua. Obaj gitarzyści występują również w roli wokalistów ale śpiewają wyłącznie w "swoich" kompozycjach. Szkoda, że nie zdecydowali się na jakieś dialogi czy też współbrzmienia. Nie żebym jakoś specjalnie za tym tęsknił (bo może spróbowali i kiepsko wyszło), ale szukam okoliczności, które spowodowałyby to aby całość zabrzmiała jak wynik zespołowego działania, wspólne dzieło a nie było tylko odegraniem kompozycji danego autora z silnie odciśniętym piętnem jego osobowości, gustu i stylu. Gdyby panowie z Renegade Creation zapytali mnie o to jak ja osobiście widziałbym ich styl, to mam gotową odpowiedź. Otóż moim zdaniem ciekawie wypadłoby połączenie tego, co i jak słychać w kompozycjach Landaua z rozsądnie dodanym liryzmem Forda. Nie obraziłbym się też na wyraźne zaznaczone gitarowe "pojedynki" i wokalne współdziałanie (w dowolnej formie) obu panów.
Ponarzekałem trochę, ale to wcale nie znaczy, że "Bullet" to kiepska płyta, która mi się nie spodobała. Nic z tych rzeczy. Po pierwsze nie ma na niej słabych kompozycji, są tylko bardzo dobre i dobre. Po drugie wykonanie. Uwielbiam albumy nagrywane przez takich wszechstronnie uzdolnionych muzyków. Lubię taką nie dającą się opisać słowami ale natychmiast wyczuwalną lekkość i swobodę grania. Bardzo podoba mi się to, że obaj gitarzyści nie przesadzają w prezentowaniu swoich umiejętności. Oczywiście solówek jest sporo ale podane są z umiarem, bez zachłystywania się i nadmiernego popisywania biegłością. Po prostu wychodzi z nich ogromne doświadczenie muzyczne zdobyte przez lata aktywności. Pomimo tego, że na początku tekstu otwarcie zadeklarowałem swoje uwielbienie dla Robbena Forda uważam, że na "Bullet" to Landau wypada ciekawiej. Pokazał na prawdę szerokie spektrum intrygujących brzmień instrumentu i to z różnych muzycznych stylistyk. A i jako kompozytora wykonał kawał dobrej roboty. "Bullet" to bardzo ciekawa propozycja z pogranicza wielu gatunków muzycznych dostarczająca słuchaczowi wiele przyjemności.
Robert Trusiak