Do tej pory polska muzyka alternatywna kojarzyła mi się z anemicznymi zespołami, bezmyślnie kopiującymi zagranicznych mistrzów gatunku. Możliwe, że miałem pecha w wyborze płyt, choć nie wykluczam też ogólnie mizernego poziomu rodzimych, indie-rockowych kapel.
Możliwe też, że zbyt surowo i zbyt pochopnie oceniłem tę scenę muzyczną, bowiem Snowman udowodnił mi potęgę tej muzyki na polskim gruncie.
Debiut fonograficzny Snowmana przypada na 2009 rok, w którym ukazał się album "Lazy". Zespół skupił na sobie uwagę słuchaczy i krytyków, szybko więc posypały się propozycje koncertowe od największych festiwali w Polsce. Snowman śmiało można określić muzycznym omnibusem, spectrum zainteresowań kapeli nie koncentruje się wyłącznie wokół płyt i występów na żywo, jej muzyka towarzyszy bowiem spektaklom teatralnym oraz… filmom kina niemego. Dobrze, że starcza im czasu na pracę w studiu i całe szczęście nie jest to robota na "odwal się", czego dowodem jest "The Best Is Yet To Come".
Najnowsze wydawnictwo Snowmana zapowiadane było jako album z piosenkami i tak stało się w istocie. Wyraźnie słychać w nich zapożyczenia z zagranicznych wzorców, choć brzmią one nader przyjemnie. Pośród rockowej alternatywy po angielsku, można usłyszeć też polskie teksty, np. w kojarzącym się z dokonaniami Republiki utworze "Bzdurrra". Jest też trochę progresji w postaci "Arrivederci Everyone" jakby żywcem wyjętego z repertuaru polskiej kapeli Tune. Pochwalić należy sposób doboru środków; elektronika świetnie połączona jest z brudnymi, rockowymi riffami.
Snowman swoim najnowszym albumem Ameryki nie odkrył, wydając kompilacje dość wytartych już elementów. Dokonał tego jednak na tyle profesjonalnie, że błędem byłoby tego nie docenić. Wstydu polskiej muzyce alternatywnej nie przyniósł, a w moim odczuciu, podniósł znacząco jej poziom.
Kuba Chmiel