Vintage rock przeżywa od paru lat swój renesans. Szlak mocno przetarli Black Keys, którzy z post-bluesowej kapeli, nagrywającej dla niszowej wytwórni, stali się mainstreamowym obiektem kultu.
Tropem tym idzie cała masa kapel, łącząca ostre riffy elektrycznych gitar i syntezatorów. Wraz z "Odd Soul" do grona dołączył Mutemath, udowadniając, gdzie współcześnie należałoby szukać totalnie zeszmaconego hasła "rock alternatywny".
Mutemath brzmi co prawda bardzo łagodnie na tle typowo vintage’owych zespołów, a dzięki często wplatanej elektronice najnowszy album "Odd Soul" przypomina nieco ostatnie dokonania Black Keys, do których zresztą Mutemath jest chętnie porównywany. Nie zmienia to jednak faktu, że sporo dzisiejszych indie-rockowych dziwadeł wypada na tle Mutemath niczym boys-bandy. Duża w tym zasługa Todda Gummermana, którego gitarowe riffy i ostre solówki nadają całości niezwykle vintage’owego sznytu. Puryści mogą doczepić się do wokalu Paula Meany, opatrzonego dużą ilością efektów, trochę tuszujących brak rozpiętości głosu. Wpisuje się on jednak świetnie w klimat panujący na płycie, a dzięki ogromnej charyzmie wyraźnie słychać, że stanowi on jej nierozerwalną część.
Czego w telegraficznym skrócie można oczekiwać po "Odd Soul"? Z pewnością jazgotliwych dźwięków gitary i syntezatorów, zamkniętych w rockowej prostocie kompozycji. Ich zróżnicowanie należy do mocnych stron albumu, a dynamiki i trafności dobierania dźwięków mógłby się od Mutemath uczyć niejeden zespół. Jedynie ma się wrażenie nierównego rozkładu sił na krążku, bo obok znakomitych kompozycji pojawiają się trochę słabsze. Nie zwalnia to jednak żadnego fana rocka z obowiązku zaopatrzenia się w najnowsze dzieło Mutemath.
Kuba Chmiel