Muzyczny świat widział niezliczone ilości dziwacznych kolaboracji, niespodziewanych skoków w bok, odjechanych wolt stylistycznych, czy wreszcie totalnie zaskakujących kierunków rozwoju, stających się udziałem rozmaitych zespołów.
Niespodzianki co i rusz czają się za rogiem, choć nie da się ukryć, że zdecydowana większość uczestników muzycznego uniwersum, podobnie jak w "normalnym" społeczeństwie, wybiera bezpieczne dreptanie w miejscu, unika za wszelką cenę wychylenia się choćby na milimetr poza tzw. normę i na wszelki wypadek trzyma się na dystans od jakichkolwiek ekscesów.
Norweski Shining ponad wszelką wątpliwość należy do pierwszej grupy odważnych poszukiwaczy nowych dźwięków, choć wbrew pozorom dość łatwo wyznaczyć można całkiem wyraźną linię rozwoju, łączącą ich pierwsze materiały z ostatnim przełomowym albumem "Blackjazz", na którym kapela postanowiła, kolokwialnie rzecz ujmując, pójść wreszcie na całość. Wszystko zaczęło się od akustycznego jazzu, później zrobiło się nieco bardziej eksperymentalnie (choć wciąż jazzowo), aż w końcu do muzycznej mikstury Shining przenikać zaczęły atomy prog-rocka. Znalazło to pełne rozwinięcie na "Grindstone" z roku 2007, konglomeracie ogólnie pojętego grania progresywnego, muzyki ilustracyjnej oraz klasycznej, okrucha kosmosu i dość bezpośrednio wyczuwalnego ducha Fantomas.
Jednak dopiero kolejny, ubiegłoroczny "Blackjazz" miał przynieść Norwegom niemały rozgłos i zwrócić na nich uwagę nie tylko miłośników dźwiękowej ekstremy, czy słuchaczy z tzw. metalowego podwórka, ale też szerokiego grona odbiorców grania z szuflady pt. 'alternative'. To dość zaskakujące, bo przecież, częściowo pod wpływem wcześniejszej kolaboracji z rodakami z Enslaved, Shining dorzucił do pieca z takim animuszem, że przebrnięcie przez ów krążek niejednemu mogło sprawić nie lada problem. Kapela najwyraźniej poczuła się w tej stylistyce jak przysłowiowa ryba w wodzie, czego namacalny dowód stanowi świeżutkie wydawnictwo CD/ DVD zatytułowane "Live Blackjazz".
Koncert zarejestrowano w Oslo i, wbrew tytułowi, nie jest to wcale odegrany w całości na żywo ostatni album Norwegów. Lider Jorgen Munkeby wspomniał, że "Live Blackjazz" jest czymś w rodzaju 'greatest hits' Shining i rzeczywiście, w trackliście, prócz solidnej reprezentacji "Blackjazz", znalazły się także trzy kawałki z "Gridnstone", a nawet "Goretex Weather Report" z "In the Kingdom of Kitsch You Will Be a Monster", to jest w zasadzie pierwszy utwór zespołu, który zwiastował nową ścieżkę rozwoju i poszukiwań. Krążek DVD różni się od CD nie tylko zmienioną kolejnością dwu pierwszych kawałków (na otwarcie dwa największe hity z ostatniej płyty - "The Madness and the Damage Done" oraz "Fisheye"), ale również dodatkowymi utworami w postaci "Omen" i wydłużonej, 18-minutowej wersji, "RMGDN", czyli kompozycji dostępnej tylko na winylowej edycji "Blackjazz".
Warto mieć na uwadze, że sceniczna prezencja Norwegów jest bardziej bezkompromisowa i trudniej przyswajalna aniżeli materiały studyjne. Poziom natrętnego hałasu, generowanego przez gitary i agresywną elektronikę, sięga tu zenitu. Do tego dochodzi zdecydowanie brutalniejszy, często przepuszczony przez efekty wokal Munkeby’ego, przy którym większość blackmetalowych skrzeków wydaje się być niewinnym mruczandem, oraz skrajnie asymetryczne, raniące uszy dźwięki saksofonu i elektronicznego saksofonu Akai EWI. Shining jak ognia unika wszelkich przejawów "piosenkowatości" czy tradycyjnie pojętej melodii (no, może poza "Fisheye"); koncentruje się na bezwzględnym ataku dźwiękiem. Jazzowe korzenie zespołu mają w tym ogromny udział. Rozciągnięte, zdawałoby się, rozimprowizowane, wręcz chaotyczne fragmenty, zdecydowanie tu dominują. Jakby tego było mało, warstwie dźwiękowej nieustannie towarzyszą białe, ostre, kłujące w oczy, stroboskopowe światła, które dodatkowo utrudniają odbiór muzyki, zwłaszcza w połączeniu z dynamicznym, bardzo teledyskowym montażem materiału oraz błyskawicznymi zmianami ujęć.
Shining to zdecydowanie zwierzę koncertowe, a "Live Blackjazz", fascynujący konglomerat dźwięku i obrazu, doskonale to potwierdza.
Szymon Kubicki