Fantomas

The Director’s Cut Live: A New Year’s Revolution

Gatunek: Alternatywa

Pozostałe recenzje wykonawcy Fantomas
Recenzje
2011-11-03
Fantomas - The Director’s Cut Live: A New Year’s Revolution Fantomas - The Director’s Cut Live: A New Year’s Revolution
Nasza ocena:
8 /10

Przez ostatnie kilka lat Fantomas nie rozpieszczał swych fanów. Od ostatniej płyty studyjnej minęło już sześć lat i, jak na razie, nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie sytuacja ta miała ulec zmianie.

Najnowsze DVD szalonej ekipy bardzo dobrze nadaje się jednak do osuszenia łez tęsknoty ronionych przez wszystkich Patton-maniaków (choć, jak sądzę, nie tylko przez nich). Tym bardziej, że kapela na warsztat wzięła swe najpopularniejsze dzieło "The Director’s Cut",  zawierające jedyne w swoim rodzaju przeróbki mniej lub bardziej znanych filmowych tematów. Materiał z tego albumu, odegrany w całości tego wieczoru, został wzbogacony o covery Ala Greena ("Simply Beautiful") i T.Rex ("Chariot Choogle"). A jaki to był wieczór? Tu zespół myli tropy, podając na pudełku datę pierwszego stycznia nieokreślonego roku, podczas gdy większość źródeł mówi o 31 grudnia 2008. Dla ułatwienia przyjmuję więc, że był to Sylwester, wszak w trakcie gigu, Patton składa publiczności noworoczne życzenia.

Na wstępie muszę rozczarować zarówno miłośników Dave’a Lombardo, jak i fanów Terry’ego Bozzio i jego surrealistycznie rozbudowanego zestawu perkusyjnego. Tym razem za bębnami zasiadł bowiem Dale Crover, świetnie znany z (co za niespodzianka!) Melvins i Shrinebuilder. Reszta ekipy to już trzon Fantomas, z Buzzem Osbournem na gitarze, Trevorem Dunnem na basie i Mike Pattonem, odpowiedzialnym za klawisze, efekty oraz, rzecz jasna, wydawanie rozmaitych dźwięków przy pomocy paszczy.


Kto widział Fantomas live, choćby podczas bodajże dwóch polskich koncertów, ten wie, że Amerykanie grają bardzo krótkie, ale cholernie intensywne sety. Sylwestrowy gig z San Francisco nie był wyjątkiem, zwłaszcza że zaprezentowane na żywo wersje utworów z "The Director’s Cut" nie odbiegają szczególnie od tych znanych z krążka studyjnego. A przecież nie jest to muzyka przeznaczona dla miłośników konwencjonalnych piosenek, opartych na schemacie zwrotka-refren. Ekspresyjny Patton okupuje ekran niemal przez cały czas. Maestro używa dwóch mikrofonów, nieustannie dłubie w samplach, a chwilami dosłownie dyryguje resztą muzyków; zwłaszcza perkusistą, zwróconym przodem do frontmana i bokiem do publiczności. To najbardziej żywotne postaci na scenie, bowiem stojący w miejscu i nieustannie wpatrujący się w podłogę Osbourne i Dunn bardziej przypominają manekiny, aniżeli żywych grajków.

Mając w coraz bardziej dziurawej pamięci resztki wspomnień z ostatniego, momentami męczącego, występu kapeli w stołecznej Proximie sprzed paru lat, muszę przyznać, że bezpieczny, kanapowy sposób obserwowania wyczynów Fantomas na ekranie własnego telewizora zaskakująco wręcz do mnie przemawia. Spory w tym udział ma sama realizacja materiału. Nie dość, że sposób oświetlenia sceny, głęboka ciemność panująca w Great American Music Hall i brak ujęć publiczności sprawia wrażenie, jakby zespół grał zawieszony w bezdennie czarnej próżni, to jeszcze niemal bez przerwy widz obserwuje zabawy z obrazem. Obracanie o 180 czy 360 stopni, rozmywanie ostrości, starzenie, zmiana barw i wszelkiego innego rodzaju efekty, których nie potrafię nawet nazwać, doskonale współgrają z szaloną warstwą dźwiękową generowaną przez Amerykanów. Podczas "The Godfather" ekran przecinają dziury po pociskach wystrzelonych z automatu, a na początku "The Omen" pojawia się demoniczny wizerunek czarnego psa z piekielnym rodowodem. Z  kolei wymieniony w trackliście "Intermission (Boooo!!)" to przerwa przed bisami, wypełniona okrzykami publiki i komiksowymi napisami ‘booo!’, ‘booo!’.

Świetna robota, naprawdę udane DVD, zdecydowanie nie tylko dla fanów Pattona, Fantomas czy wszelkiej maści muzycznej awangardy i dźwiękowych dziwactw.

Szymon Kubicki