Tam chodziliśmy na kremówki
Gatunek: Alternatywa
Beatlesi na kwasie śpiewali o Lucynce w niebie wśród diamentów, Eric Clapton wychwalał właściwości kokainy, a rzeszowsko-krakowski band Maria Celeste, nażarłszy się kremówek, zapragnął zryć słuchaczom psychikę odwołując się do twórczości Mike’a Pattona.
Słuchając "Tam chodziliśmy na kremówki" poczujemy rytmiczne szaleństwo i nieregularne struktury Fantômasa oraz pokręcone teksty i chorą atmosferę Tomahawk. Rzucenie tych dwóch nazw mogłoby robić za antyreklamę - wszak grają one muzykę mocno awangardową, ciężko przyswajalną dla większości społeczeństwa. Nie będę Was jednak obrażał stwierdzeniami, że utwory Marii Celeste to muzyka dla wyrobionych słuchaczy. Nie, to dźwięki dla ludzi, którzy lubią dziwne zjawiska instrumentalno-wokalne. To muzyczna masa, która mimo swojej antyprzebojowości potrafi zostać w głowie.
Że uczestniczymy w absurdzie informuje nas już nazwa zespołu (zaczerpnięta z latynoamerykańskiej telenoweli) oraz tytuł płyty (skądinąd, wydaje mi się, że członkowie grupy po maturze chodzili raczej na radosne weed party niż na kremówki, jak cytowany Jan Paweł II), a potwierdzają teksty w większości napisane przez wokalistę grupy Bartosza Muchę. Moje ulubione zajawki to "Trzeba w końcu wyrwać zęba, bo mlecznego; kanałowo muszę leczyć się z dzieciństwa" albo "Jesteśmy szmatą po reinkarnacji, która za karę stała się człowiekiem". Chore, dziwne, genialne! A przecież to tylko dodatek do muzyki.
Wokal wspomnianego Muchy to bardziej dodatkowy instrument niż nośnik słów. Koleś ma "pattonowe" zapędy - oprócz swobodnie śpiewanych partii potrafi przejść do zalatującej aktorstwem melorecytacji, poskrzeczeć i pokrzyczeć. To wszystko fajnie wpisuje się w ten awangardowy, miejscami jazzowy klimat jak w "Ciasteczkowym" z typowym dla tego gatunku klawiszem i brzęczącą w tle trąbką. Panowie nie boją się też wrzucić cięższego przesteru na gitarę - ten w "Głowie" znów nawiązuje do wymienionych na początku składów Mike’a P., ale już motywy ze wstępu do "Nikim", podbite bardzo wyraźnym basem, są wzięte jakby z… "Triodante" Armii! Nieoczekiwane inspiracje pojawiają się też w "Kręconym", gdzie klawiszowe pejzaże mogą się kojarzyć z twórczością Riverside.
Krakowskie środowisko wyhodowało nam kolejny chory psychicznie zespół, który swoje skrzywienie próbuje ukryć za ścianą dźwięków. Tak sobie myślę, że to trochę szkoda, iż z takiej muzyki nie można w Polsce wyżyć, ale z drugiej strony - zabawa przy jej tworzeniu jest naprawdę znakomita. To, że kolesie z Marii Celeste dobrze się bawili słychać na każdym kroku, dlatego polecam "Tam chodziliśmy na kremówki" wszystkim, którym czasami przepalają się styki w głowie.
Jurek Gibadło