Moving Mountains

Waves

Gatunek: Alternatywa

Pozostałe recenzje wykonawcy Moving Mountains
Recenzje
2011-06-14
Moving Mountains - Waves Moving Mountains - Waves
Nasza ocena:
8 /10

Amerykańscy indie-rockowcy błysnęli cztery lata temu znakomitym albumem. "Pneuma", bo tak nazywał się ich debiut, zawierał wszystko to, czego człowiek może szukać w tego rodzaju muzyce.

Klimatyczne, eteryczne kompozycje, czerpiące z najlepszego wzorca, czyli twórczości The Appleseed Cast. Świetne, unikalne brzmienie, melancholijne wokale; wciągające, znakomicie zaaranżowane kompozycje to były punkty charakterystyczne dla muzyki Moving Mountains. Po czterech latach wracają z płytą, którą poniekąd kontynuują ścieżkę obraną na debiucie. Dodają też trochę nowych inspiracji.

Co jakiś czas na scenie indie-rockowej pojawiają się perełki, w postaci płyt belgijskiego Deus, duńskiego Kashmir czy Amerykanów z The Appleseed Cast, Thrice bądź Sparta. Do grona tego dołącza Moving Mountains.

"Waves" nie jest  płytą tak oryginalną i wyjątkową jak "Pneuma". Mimo tego, udało im się i tak nagrać bardzo dobry krążek. O ile debiut ciążył bardziej w kierunku post-rocka, o tyle oczywiste wpływy Thrice czy Underoath sprawiły, że więcej tu mocniejszego rockowego czy post-hardcorowego grania. Na szczęście, muzycy Moving Mountains nie zapomnieli, jak się buduje klimat w oparciu o dobre melodie.


"Waves" rozpoczyna mocne uderzenie. Przestrzenna ściana dźwięku, mocny wokal Gregory’ego Dunna i subtelna melodia przywodzą na myśl Thrice z udanego dla nich okresu "Vheissu". Obok emocjonalnego, mocniejszego grania pojawiają się bardzo klimatyczne wyciszone, nostalgiczne w klimacie utwory. Czasem te dwa przeciwstawne bieguny ich muzyki spotykają się w jednym utworze. Wtedy klimat płynnie się zmienia, dźwięki wznoszą się, by po chwili opaść (łatwo znaleźć nawiązanie do tytułu płyty), tu i ówdzie pojawiają się smyki, a wszystko to zatopione w specyficznej dla Moving Mountains aurze. Podobnie do instrumentalistów, szeroką paletą barw dysponuje wokalista Gregory Dunn. Śpiewa raz wyżej, raz niżej, ciszej, to znów mocniej, na granicy krzyku, a obdarzony jest specyficzną barwą głosu, która tylko podkreśla nostalgiczny charakter muzyki MM. To też odróżnia "Waves" od pierwszej płyty, gdzie wokale wyprodukowane zostały w dość intrygujący sposób, były bardziej schowane, eteryczne, lekko jedynie dopełniały muzykę. Tu są już mocno zarysowane.

Podejrzewam, że album ten podzieli ludzi, którzy znają wcześniejszy materiał zespołu. Zakochani w "Pneumie" będą mieć ciężki orzech do zgryzienia. Chociaż z drugiej strony jestem pewien, że kiedy już minie szok wywołany pierwszym kontaktem z nowym krążkiem kwartetu, i oni polubią ten materiał. W końcu charakterystyczna dla kapeli atmosfera wciąż jest obecna na "Waves". Nie mam wątpliwości, że będę wracał do tego materiału jeszcze nie raz, płyta wciąga i uzależnia.

Sebastian Urbańczyk