Jeżeli słowo "bajzel" kojarzy Wam się tylko z bałaganem to mam dla Was złą informację: zdaje się, że przespaliście początek działalności jednego z najciekawszych artystów ostatnich lat w Polsce. Warto się zatem obudzić i rzucić uchem na to, co nam kolega Piasecki proponuje.
Swoją recenzję rozpocznę tak, jak to czynią wszyscy moi "ziomale po fachu", czyli od postawienia solidnej laurki Bajzlowi, szczęściem muzyk zasługuje na nią w pełni. Piotr Piasecki - bo tak w rzeczywistości nazywa się nasz bohater - to artystyczna instytucja: multiinstrumentalista, tekściarz, autor okładek, producent. Nic dziwnego, że w trakcie swojej kariery zdążył grać wspólne trasy z Pogodno, Tymon & The Transistors czy też Lao Che. Pierwsze dwie płyty ("Bajzel" z 2008 i "Miłośnij" z 2009) wydała wytwórnia Biodro Records, której współtwórcą jest Tymon Tymański. Obecnie Bajzel nagrywa dla Mystic Production - niech to będzie dlań najlepsza reklama, przecież paczka Michała Wardzały wydaje obecnie najważniejszych (dla niektórych także najlepszych) artystów z kraju nad Wisłą.
Nie na darmo nazywa się Piaseckiego polskim Beckiem Hansenem (OK, ja też nie lubię etykietek "polskie coś/polski ktoś", no ale…). Bajzel w swojej twórczości, co najnowszy album "Mała Wulgaria" potwierdza w całej rozciągłości, kładzie nacisk przede wszystkim na tekst - dobry i oryginalny liryk stawia ponad dźwiękową nośność. Muzycznie bowiem piosenki Bajzla są z premedytacją antyprzebojowe, skrzętnie omijają przewidywalne melodie. A mimo to można je spokojnie zanucić podczas golenia (ja sobie czasami pomrukuję motyw grany po pierwszym refrenie z kawałka "Super Żel").
Jeśli chodzi o lekkość pisarską to Piotrkowi blisko do pióra Budynia - oprócz momentami absurdalnych wynurzeń charakterystycznym elementem jest sprytne i wcale nie chamskie wtrącanie wulgaryzmów (tytuł płyty nie wziął się znikąd). Weźmy dziki "Pod rap" (traktujący o… swędzeniu pleców), "Gówno" albo "Whou" (przeczytajcie sobie "u" jako alfabetyczne "ju"…). O tak, Bajzlowi jest z łaciną podwórkową po drodze, acz mądrzejsi ode mnie ludzie twierdzą, że prawdziwy inteligent także używa przekleństw, gdy to jest konieczne. Kończąc ten "filozoficzny" temat pragnę orzec, iż mnie one w ogóle nie przeszkadzają.
Bajzel od strony muzycznej także prezentuje się interesująco. Facet fajnie bawi się rytmami, od typowo rockowych jak w "Zabawkach" albo w "Super Żelu", poprzez bujane reggae w "Snach" albo walec a la KNŻ-owe "Las Maquinas de la Muerte" w "Niemaco", aż po agresywny beat elektroniczny w "Pod rap" i - przede wszystkim - "Happy Love". Główną partnerką muzycznych wędrówek Piaseckiego jest mocno przesterowana gitara, szczególnie fajnie łoi w moim ulubionym, już niejednokroć wspominanym "Pod rap"; sześć strun potrafi wprowadzić też karczmiany klimat w "Wymuszambo". Tylko czasami Bajzel dorzuca jakieś dźwiękowe smaczki typu trąbka w "Gównie" czy też skrecze w "Niemaco".
"Mała Wulgaria" jest sympatyczną zabawą bardzo inteligentnego muzyka, który mógłby prowadzić wykłady z lekkości tworzenia. Właśnie na cześć bajzlowego luzu otwieram szampana i wpisuję ładną ocenę do dzienniczka.
Jurek Gibadło