Z jednej strony świat muzyczny doświadczył Spice Girls, Girls Aloud czy Sugababes. Z drugiej, na przeciwległym biegunie, znajduje się Audrey. Zespół złożony z samych kobiet stanowi antidotum na pop reprezentowany przez wcześniej wymienione składy.
Anna Tomlin, Emelie Molin, Rebecka Kristiansson i Victoria Skoglund same komponują i grają. Fakt ten nie stanowi jeszcze powodu do aplauzu. To, że robią to znakomicie, już tak.
Audrey powstało w małym Henan, gdzie cztery Szwedki w surowych warunkach tworzyły pierwsze utwory. Grały w przeznaczonym do rozbiórki domu, gdzie było tak zimno, że zamarzały rury. Słuchając ich płyt można odnieść wrażenie, że okoliczności, w jakich kształtowała się ich muzyka, nie pozostały bez wpływu na jej charakter. O tym jednak za chwilę. Wkrótce po ukończeniu liceum, dziewczyny przeniosły się do Goeteborga. Większe miasto, większe możliwości.
"The Fierce And The Longing" to ich druga płyta. "Visible Forms" wydana w 2006 roku była surowsza brzmieniowo i kompozycyjnie. Tu brzmienie zostało zmiękczone, a utwory, choć wciąż bardzo proste w formie, są bardziej zaawansowane aranżacyjnie. Muzyka Audrey ma dziwny, melancholijny i smutny charakter. Jest jak tęsknota za czymś, co już nie powróci. Jakby ktoś patrzył na starą czarno-białą fotografię, na jakiś lepszy, miniony świat, wiedząc, że czasu już się nie cofnie.
Niełatwo określić, co właściwie grają Szwedki. Na pewno można by je zaliczyć do sceny alternatywnej, ale czy to alternatywny pop, lounge-rock czy jeszcze coś innego, trudno rozstrzygnąć. To tylko tropy. Muzyka zawarta na płycie jest delikatna, w zasadzie nie ma tu mocniejszych fragmentów, wszystko jest wyciszone. Na krążku dominują bardzo oszczędne dźwięki. Brzmienie zostało wzbogacone za sprawą muzyków sesyjnych, którzy dołożyli trąbkę, skrzypce, pianino, programming, 12-strunową gitarę oraz klarnet. Każdy z tych instrumentów znakomicie podkreśla klimat płyty. Każdy dźwięk ma swoje miejsce i czas. Całość oparta jest na prostych rytmach, granych bardzo lekko; do tego dochodzi zwykle delikatny temat gitarowy, te dwa instrumenty stanowią przeważnie szkielet utworów. Skrzypce czy trąbka świetnie podkreślają klimat materiału, a ich partie są naprawdę piękne. To kolejny czynnik, który sprawia, że płyta jest poruszająca.
Muzykę uzupełniają świetne wokale. A śpiewają wszystkie cztery panie. Choć mają zbliżone barwy głosu, każda śpiewa w nieco innym stylu. Te melancholijne, delikatne głosy są tu istną wisienką na torcie. Cała płyta jest bardzo równa, ale są i utwory wybijające się wyraźnie ponad resztę, przede wszystkim "Big Ships" (rewelacyjny), "Carving and Searching", "Northern Lights" oraz "Black Hearts".
Choć to bardziej 'jesienny' niż 'zimowy' krążek, dobrze sprawdza się również teraz. Znakomity na długie, mroźne wieczory. Pozostaje tylko słuchać i czekać na kolejną płytę Szwedek i ich kolejną wizytę w stolicy.
Sebastian Urbańczyk