Anthony Forgotten
Gatunek: Alternatywa
Heroes Get Remembered pochodzi sobie z miasta stołecznego Warsawa. Miejscowości, która skrywa wiele zacnych około core'owych jak i stricte hardcore'owych aktów regularnie niszczących nasze narządy słuchu. O ile takie twory jak niegdyś Angst For The Memories czy teraz Nothing Between Us lub Let Ravens Come grają na wskroś brutalnie, do przodu, nawet z blastem - Heroes Get Remembered ma dalej niż bliżej do szatana. Jak już, to bliżej im do kalifornijskiego słońca.
Powyższe porównanie nie powinno być krzywdzące, a wręcz przeciwnie. W naszym kraju nie ma zbyt wielu grup parających się tego typu muzyką, i choć Maypole, CF 98, The Nuts i może jeszcze trzy, no cztery inne zespoły dają radę, to wciąż nie można mówić o jakiejkolwiek popularności pop-punka wymieszanego z post-hardcore. O właśnie. Bo tak jak na przykład Four Year Strong można (ale nie trzeba) podciągnąć pod post-hc (a przecież to bardzo wesoła i słoneczna muzyka) tak podobnie można zrobić z Heroes Get Remembered. Nie mają ani takiej mocy jak A Day To Remember, ani nie są aż tak radośni jak rasowi mieszkańcy słonecznych plaż na zachodnim wybrzeżu - aczkolwiek zajebiście dają radę. Pochodząca z Tarnowskich Gór Mouga powinna mieć się na baczności, bo wkrótce wyrośnie im, a raczej dojrzeje do bycia profesjonalnym, solidny konkurent z Warszawy. Maypole też może poczuć oddech młodzieży, choć sami też jeszcze sędziwi nie są.
"Anthony Forgotten", bo tak się zwie to wydawnictwo, to sześć bardzo żywiołowych, tętniących życiem utworów, które z pewnością trafią w gusta zarówno fanów punka, hardcore'a, a nawet w porywach bardziej otwartych metalowców. Słońce i radosno-pocieszne riffowanie na całe szczęście jest dozowane z umiarem. Nie brakuje tutaj zarówno mocnego nu-metalowego dołu, alternatywnego kopa rodem z płyt Panit At The Disco, hardcore'owego pierdolnięcia ("Broken Promises") jak i charakterystycznego ciepła, czy wreszcie przejmujących melodii/harmonii. Jednym słowem potencjalny odbiorca "Anthony Forgotten" otrzymuje pełen wachlarz dźwięków, które śmiało można nazwać muzyką przed duże M, która w niedalekiej przyszłości powinna zaowocować kontraktem. Najlepiej za granicą, dokładniej w Niemczech, gdzie prócz metalcore'a dosłownie kochają tego typu łojenie. Drugim Beatsteaks nie będą, ale kto wie. Może się uda.
Minusem, choć to w zasadzie kwestia względna, jest pół-studyjne brzmienie, w głównej mierze zrobione klasyczną metodą DIY, co wywołuje mały uśmiech politowania, aczkolwiek - jak widać stara maksyma wciąż ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jak dla mnie "Anthony Forgotten" brzmi troszkę zbyt brudno. Szkoda. Kolejnym mankamentem są wokale. Nad angielskim jeszcze trzeba (czeba!) popracować, choć mimo wszystko akcent już (obaj panowie) mają niezły. To by było na tyle. Bo jedynie jeszcze okładka męczy oko, ale to wina grafika. Nie zespołu.
Z pewnością w rozwoju kariery pomoże im wygrana niedawno nagroda "Breaking Borders" przyznawana zwycięzcom konkursu organizowanego na Jarocińskim Festiwalu. Redbull dodał im już skrzydeł, może doda i w przyszłym roku, zaś wygrane pieniądze z tytułu nagrody BB albo a) przepiją, b) wydadzą na własny merch, c) kupią sprzęt (choć byle peavey triple x pochłonie większość tej kasy), d) co najbardziej prawdopodobne, jak na polaków przystało, zrobią wszystkiego po trochu. Osobiście liczę na koszulki, na picie jeszcze przyjdzie czas. Już na jesień i na południu. Ależ się cieszy(n)!
Grzegorz "Chain" Pindor