Oto znajdujemy się w małym miasteczku na południu Stanów, siedzimy w jakiejś spelunie i słuchamy opowieści o samotnikach, potępionych związkach, wisielcach, poetach zamęczonych przez dyktatorów, słuchamy legend związanych z pograniczem amerykańsko-meksykańskim. A podkład muzyczny tworzy Calexico.
O Calexico możnaby napisać książkę. Ja napiszę tylko, że są genialni, dodam też, że "Carried To Dust" jest znakomitą płytą. Muzyka tworzona przez mistrzów z Arizony to pełen eklektyzm. Indie rock, alternatywne country, roots rock, jazz, american. Co zrozumiałe, z uwagi na klimat, w jakim się poruszają, nie może zabraknąć prawdziwych mariachich. Sekcja dęta na płytach Calexico ma zwykle silną reprezentację.
Nie widziałem nigdy Calexico na żywo, choć grali w Szczecinie w ubiegłym roku. Miałem za to okazję obejrzeć DVD "A World Drifts In" i muszę przyznać, że ich występy na żywo potwierdzają tylko klasę, jaką ten band niewątpliwie posiada. Są to po prostu bardzo dobrzy muzycy i świetni kompozytorzy, co przecież nie zawsze musi iść w parze.
To, co czyni "Carried To Dust" albumem doskonałym, ma związek z tym, o czym przed chwilą napisałem. Jest to nieskomplikowana muzyka, często oparta na swobodnych, delikatnych dźwiękach, ale perfekcyjnie poskładanych razem. Aranżacyjnie to mistrzostwo świata. Do prostej melodii, w odpowiednim momencie, dodaje się na przykład trzy dźwięki wibrafonu, trąbki czy innego z całej masy instrumentów, jakich używają (lista jest bardzo obszerna, samych gitar ciężko zliczyć). A to wszystko w naprawdę prostych kompozycjach.
Calexico mają na koncie znakomite płyty, na których znalazło się sporo miejsca dla improwizacji, co spychało ich biegun muzyczny w kierunku jazzu (płyty "Hot Rail", "The Black Light"). Tym razem nic nie pozostawili przypadkowi, co nie znaczy, że stracili przez to na klimacie, czy że ich muzyka zatraciła duszę. Bynajmniej. Wciąż jest to pełne emocji, miejscami bardzo piękne, granie. Wystarczy posłuchać "House of Valparaiso" czy "Red Blooms", by mieć doskonały obraz tego, o czym mówię. Całość uzupełnia charakterystyczny wokal Joey Burns’a, który operuje wieloma barwami, czasem na granicy szeptu, czasem czystym mocnym śpiewem. Wtórują mu również goście obu płci. Tak dopełnia się ta historia o poszukiwaniu inspiracji.
Nie zwlekajcie zatem, wejdźcie do knajpy i wsłuchajcie się w prowadzone półgłosami rozmowy. Dajcie się nieść nastrojom radości, niepokoju, smutku, odprężenia. Wyruszcie w tę dźwiękowo-słowną podróż i odkrywajcie ten świat powoli. Pozwólcie, by klimat ten niespiesznie was pochłonął.
"All alone and lost
My path is lit by flame
Crossing lands never seen
Crossing rivers of my destiny
Only a boy, nothing more
Day dreaming, wanting more"*
*fragment tekstu z “Victor Jara’s Hands"
Sebastian Urbańczyk