Do recenzji przypadł mi interesujący split. Choć z założenia jakoś nie przepadam za tego typu zbiorowymi wydawnictwami, tym razem, ze względu na bohaterów płyty, postanowiłem spróbować zanurzyć się w trzy odmienne metalowo-drone’owe światy.
Z twórczością Echoes Of Yul na ich debiucie miałem pewien problem. Moim zdaniem, zamiast skoncentrować się tylko na swoich najciekawszych pomysłach, muzycy umieścili na płycie chyba wszystkie dźwięki, jakie mieli do tego czasu skomponowane. Przez to album wydał się zbyt przeładowany i w wielu momentach nużący. W przygotowanych na split utworach słychać, że duet Michała Śliwy i Jarka Leskiewicza wyciągnął właściwe wnioski z poprzedniego materiału. W nowych numerach mniej jest zatem, niepotrzebnych i negatywnie wpływających na dramaturgię, dłużyzn. Więcej pojawiło się za to wysamplowanych z filmów partii mówionych. Przez to czasami muzyka Echoes Of Yul brzmi niczym soundtrack do niepowstałego thrillera Davida Lyncha. Z zaprezentowanych tutaj kompozycji najkorzystniej wypada jednak przestrzenny i najbardziej stonowany "The Stand", kojarzący się z Jesu. Generalnie, w porównaniu z debiutem, jest lepiej.
Album "Guantanamo Party Program" również miałem okazję niedawno recenzować na łamach Magazynu Gitarzysta. Dwa umieszczone na splicie nagrania to niestety tylko alternatywne wersje utworów znanych ze wspomnianej płyty. Do "Six Feet Under" i "At World’s End" muzycy dograli (a konkretnie zrobił to gościnnie Jarek Leskiewicz z EOY) dodatkową partię gitary i sample. Trudno więc na tej podstawie wyrokować dalszą ewolucję muzyki zespołu, co najwyżej warto zauważyć, że w nowych odsłonach numery zyskały na przestrzeni. Nie sposób jednak potraktować tą część płyty inaczej niż tylko jako ciekawostkę lub zachętę dla tych, którzy dotychczas nie znali GPP.
O Sun for Miles słyszałem przedtem bardzo dużo pozytywów. Jednocześnie nie udało mi się wcześniej zetknąć bliżej z ich muzyką. Teraz zaś zachodzę w głowę, gdzie jest ten domniemany pierwiastek geniuszu, który słyszą u nich inni. Ich muzyka to ambient podparty doom-metalem. Niestety za mało tutaj zmian i oryginalnych pomysłów, by słuchało się tego z fascynacją czy przynajmniej zainteresowaniem. Chęć uzyskania transu u słuchacza poprzez powtarzanie tych samych motywów prowadzi zaś do znudzenia i wzmaga tylko chęć wyciągnięcia płyty z wieży, a nie powoduję zaplanowanego efektu. Wydaje mi się, że dobrym posunięciem byłoby zaangażowanie w projekt wokalisty, który uzupełniłby warstwę instrumentalną i urozmaicił utwory. Poziom trzyma tutaj jedynie mroczny, ambientowy "Pleroma (Kissing the Hive)".
Split warto polecić wszystkim zainteresowanym naszą krajową sceną drone’ową i post-metalową. Wydawnictwo ciekawe, choć pokazujące też pewną smutną prawdę. Niestety cały czas brakuje u nas młodych zespołów, które miałyby szanse na przebicie fenomenu Blindead czy Tides from Nebula.
Jacek Walewski