Muzykom Bloc Party udało się z impetem podbić rynek dzięki młodzieńczej energii, jaka emanowała z utworów zawartych na ich debiucie "Silent Alarm". Drugi album zespołu, niespecjalnie odkrywczy krążek zatytułowany "A Weekend In the City", zyskał aprobatę z rozpędu. Trzecim razem, czyli teraz, już się udało tylko w połowie.
"Intimacy" to ciekawa płyta. Jest to też materiał wymykający się jednoznacznej ocenie. Z jednej strony mamy dźwięki, jakich można się było po Bloc Party spodziewać, z drugiej zaś strony mamy zaskakujące wydarzenie muzyczne o trudnej do zdefiniowania jakości. Trzeba przyznać, że jest na płycie sporo naciąganych pomysłów, z których przy pomocy sztuczek technicznych ktoś spróbował zrobić "fajne" kawałki. Dla lepszego efektu utwory wyposażono w nietypowe brzmienia, udziwnione aranże i podrasowano elektroniką. Może i robi to pewne wrażenie podczas pierwszych dni spędzonych na poznawaniu płyty. Ale co z tego, gdy później, kiedy już otrząśniemy się z zaskoczenia wywołanego nieszablonowymi rozwiązaniami kojarzącymi się nawet z... eksperymentami Björk ("Ares", "Mercury", "Zepherus"), w głowie zostaje niewiele.
To niewiele to jednak zestaw ładnych, charakterystycznych dla zespołu melodii ("Signs", "Better Than Heaven") oraz przede wszystkim jedyny, naprawdę gitarowy kawałek o tytule "Hope". Zostaje jeszcze zamykający płytę, natchniony utwór "Ion Square". Właśnie tym typowym dla siebie natchnieniem zespół potrafi kupić słuchaczy. Nie jest źle, jednak w żadnym wypadku "Intimacy" nie jest płytą gitarową. To raczej płyta komputerowa.
Biorąc pod uwagę, że to również trzecia w dorobku (podobno zawsze przełomowa) płyta grupy, można było liczyć na dużo, dużo więcej. W zamian dostaliśmy garść delikatnych melodii i tekstów, bagażnik dynamicznej elektroniki i wielki kontener obróbki studyjnej. Warte uwagi.