Proszę przymknąć oko na ocenę. Nie jest ona ważna. Projektów jak ten nie da się ocenić w jakiejkolwiek skali, gdyż jest to eksperyment. Nie da się wystawić oceny eksperymentowi. Może się on udać, bądź nie udać. Na wstępie już więc zaznaczmy, że "Resina" to eksperyment udany.
Karolina Rec, nagrywająca jako Resina, to gdańszczanka, wiolonczelistka, która by grać, przeniosła się do Warszawy - stolica wyrwała ją z muzycznej stagnacji panującej w Gdańsku. Jest pierwszym artystą z Polski publikującym pod egidą Fat Cat - znaczącego dla muzyki niezależnej labelu, odkrywców choćby Sigur Ros i Animal Collective.
"Przeszłam przez wszystkie szczeble klasycznej edukacji muzycznej i zawsze chciałam burzyć" - tak o swojej twórczości mówi absolwentka Akademii Muzycznej w Gdańsku, zapewne doprowadzając swych ex-psorów do szewskiej pasji, i rzeczywiście, te anarchistyczne zapędy w pewnym stopniu pokrywają się z muzyczną zawartością jej debiutu. Założeniem było połączenie dźwięków wiolonczeli z prostą elektroniką. Nie mówimy tu jednak o typowo klasycystycznym podejściu do instrumentu, ale wyszarpywaniu z kontrabasu różnorakich dźwięków: piłujących, skrzeczących, skrzypiących czy krzyczących. Niektórzy nazwaliby te harce neo-klasyką, inni post-klasyką, na pewno zaś eksperymentem. W większej części jest to niezwykle atmosferyczna impresja formą zbliżona do klimatów ambientowych, sączących się niespiesznie i tworzących gęste plamy obrazowych, niepokojących dźwięków.
Karolinę - mimo że pochodzi znad Bałtyku - zainspirowały góry, stąd dwie części utworu zatytułowanego po prostu "Tatry". Nie są to jednak muzyczne przygody ze szlaków turystycznych, a raczej nocna wyprawa w nieuczęszczane rejony wrogich i potężnych gór, gdzie śnieżno i mroźno, nieprzyjaźnie, wręcz wrogo - jak na płótnie Caspara Davida Friedricha. Impresje Karoliny mają charakter naturalistyczny, ciągnie ją w stronę przyrody niebezpiecznej i nieokiełznanej, niekoniecznie dzikiej, ale jednak nieprzychylnej człowiekowi. Hula wiatr po tej mrocznej kniei. Atmosfera z fonograficznego debiutu Resiny przypomina ścieżkę dźwiękową z naturalistycznych, zatopionych w przyrodzie horrorów typu "Antychryst" czy "Wiedźma". Jest neurotycznie i brudno, panuje permanentne przeczucie jakiegoś nieokreślonego niebezpieczeństwa skrytego pośród dźwięków, jak w mrocznej baśni. Taki jest przecież nawet "Nightjar", niepozorny nocny ptak lelek stał się dla Resiny pretekstem do wyprawy w koszmar. Jedynym bardziej jasnym i sielskim utworem jest zamykający całość "Not Here", zakończony jednak wokalizą mającą metafizyczne podszepty - trochę jakby muzyczna wersja "Świtezianki". Po chwili ciszy "Not Here" powraca w mroczne rejony poprzednich utworów i kończy album nieprzyjazną impresją.
"Resina" to bez wątpienia muzyczne dziwadło, formalny eksperyment nastawiony na kreację atmosfery. Ambient nagrany z pomocą wiolonczeli. Ciężkostrawny. Do bólu niezależny. Nie uniknął też grzechów grania alternatywnego - na czele ze średnią realizacją (syczy strasznie na drugim planie). Niemniej klimat tworzy znakomicie. Przyroda jeszcze nigdy nie była tak złowroga, przynajmniej w muzyce. Trzymam kciuki za Karolinę, innowatorów nigdy dość, szczególnie jeśli z taką klasą potrafią budować klimat.
Grzegorz Bryk