Jeśli wierzyć tekstom, na które natrafiłem przed wydaniem tej płyty, Minor Victories mają zbawić świat muzyki alternatywnej.
W większości przypadków spotykałem się ze stwierdzeniami, że Brytyjska grupa, złożona z wokalistki Slowdive, gitarzysty Mogwai i Editors oraz filmowca, swoim debiutanckim albumem zatytułowanym po prostu "Minor Victories" zawojuje świat. Pojawił się w ich kontekście bardzo nielubiany przeze mnie termin "supergrupa". W ogóle nie rozumiem idei jego funkcjonowania. Dla mnie supergrupą są Led Zeppelin albo The Beatles, a nie formacje tworzone przez członków popularnych grup. Nie chcę jednak zbyt daleko popłynąć z tą dygresją, więc wracamy do tematu.
"Minor Victories" to rzecz dla fanów rocka spod znaku klimatów post i alternatywy. Wszyscy poszukujący mocnych riffów proszeni są o darowanie sobie tego materiału. W przeciwnym wypadku mogą się bardzo zawieść. Album jest wypadkową stylów wykonywanych przez macierzyste zespoły poszczególnych członków projektu. Mogłoby się wydawać, że to połączenie będzie dla fanów podobnego grania niczym muzyczna uczta na porcelanowym talerzu. Cóż, posiłek na pewno jest, ale zamiast uczty jest kiełbasa od babci, a porcelana to zwykły talerz z IKEI.
Żebyśmy się źle nie zrozumieli. "Minor Victories" to album ciekawy. Na pewno nie odkrywczy, ale w jakiś sposób przyciągający odbiorcę. W kontekście tego typu muzyki trudno mówić o przebojowości, ale piosenki projektu "mają to coś". Problem w tym, że moje oczekiwania były chyba zbyt wysokie. Przenosząc tę dywagację na poziom piłki nożnej - myślałem, że otrzymam zwody Neymara, a dostałem tricki Pera Mertesackera (dla nieobeznanych w świecie futbolu - nie jest mistrzem dryblingu). A owe oczekiwania wzięły się właśnie z pisanych na wyrost materiałów prasowych, o których wspomniałem wcześniej.
Na sam koniec dwa spostrzeżenia. Po pierwsze, "Minor Victories" to album interesujący i warty przesłuchania. Po drugie - uważajcie na pieśni pochwalne pojawiające się na temat różnych artystów we wszelakich mediach. Bo możecie, tak jak ja, nieźle się na nich przejechać.
Kuba Koziołkiewicz