Jeden z kolegów po piórze zauważył, że wiadomo co pisać o Hey. Prawda, ale nie zawsze jest za co chwalić.
Mimo mocno wyidealizowanego wizerunku zespołu, zdarzają im się słabsze piosenki, ale gdy popatrzymy przez pryzmat naszej sceny muzycznej, to nawet odpady z sesji uznałbym za rzeczy świetne (a co najważniejsze wciąż na rockowym kręgosłupie). Skonstatuję jednak, że praca gitar na ostatnich "hejach" jest dość oszczędna a "Błysk", choć wyraźnie przywraca ten instrument do życia, to co najlepsze lokuje w głosie Kasi Nosowskiej. Nie ukrywam, że to rozwiązanie, w połączeniu z subtelnymi elektronicznymi wstawkami, i nową, trochę zaskakującą zimnofalową twarzą zespołu jest interesujące, a miejscami wręcz zachwycające.
Oczywiście, głos Nosowskiej nie od dziś pełni tak istotną rolę. Zresztą, prym wiedzie niemal od początku kariery zespołu, ale wraz z coraz śmielszymi eksperymentami i rozwojem artystki, doszło do - przynajmniej w mojej ocenie - pisania takich piosenek, aby niekończące się miłosne opowieści czarowały przede wszystkim liniami wokalu. Przyznam, że bardzo mi to odpowiada, bo zarówno Hey jak i Nosowską solo, biorę w ciemno. Za co? Za tą miłość, ważną, lekką, ciężką, przytłaczającą i nadająca ton życiu; za pejzaże emocji i tęsknoty za czymś idealnym.
"Błysk" na tle poprzednich krążków jest pozycją dość zagadkową, mniej bezpośrednią, można rzec, że jest swoistym wrzuceniem na luz (przy zachowaniu wszystkich cech szczególnych). Gros utworów to naprawdę energetyczne koncertowe strzały, ale zdarza się, że zespół kombinuje, i okazuje się, że gmatwanie (nieistotne czy wokalami, czy gitarowym tematem) w "Dalej" czy "Cud" psują obraz płyty. Po kilku odsłuchach na pierwszy plan wysuwa się singiel "Prędko, prędzej", aczkolwiek dodałbym do niego trochę przesłodzone, leniwe "Historie" i mocno bujający, niepokojący klimatem "Szum". Poza tym, jak wcześniej wspomniałem, Hey kupuję w całości, nawet jeżeli nie podobają mi się dłużyzny (ponownie "Dalej") czy nieco zbyt wyeksponowana perkusja.
Żałuję, że nie udało mi się zobaczyć zespołu na którymś z koncertów w ramach trasy poprzedzającej premierę albumu. Ów tour nazwano całkiem przytomnie "PrzedBłysk", i przyznam, że pluję sobie w brodę, bo wiele sobie po tych koncertach obiecywałem. Na "regularne" show przyjdzie mi jeszcze sporo poczekać, a chciałbym zobaczyć gig składający się jeśli nie całkowicie, to w znacznej mierze z najnowszego materiału. Ot, eksperyment, a może sprawdzian, czy aby na pewno Hey (jakkolwiek) się rozwija.
Grzegorz Pindor