Stosunek przerywany nigdy nie wieszczy pozytywnego zakończenia. Nie rozumiem, dlaczego Kele Okereke i jego załoga wierzyli, że w ich przypadku może być inaczej.
Bloc Party kilka lat temu przyjęli dość specyficzny system pracy: nagrywamy płytę, jedziemy w trasę, po czym nie spotykamy się przez dwa lata. Można by wręcz rzec, że mamy obowiązkowo foszka na siebie. Ja wiem: na podobnych zasadach funkcjonuje Depeche Mode, AC/DC czy Deep Purple, ale gdzie Rzym, a gdzie Krym. Tamci to starzy wyjadacze, mający na koncie nie jedną, a kilka wybitnych płyt, znających się jak łyse konie i szczycący się tak zoptymalizowanym procesem twórczym, że za każdym spotkaniem powstaje coś wyjątkowego.
A Bloc Party? Cóż, wykreowano ich na jedną z największych gwiazd nowej (której to już?) rockowej rewolucji w Wielkiej Brytanii, a "New Musical Express", znany z tego, że co tydzień ogłasza nadejście nowego Mesjasza muzyki gitarowej, piał nad nimi z zachwytu. Złośliwi twierdzą, że tylko z powodu koloru skóry i orientacji seksualnej lidera, by podkreślić swoją otwartość na nowoczesność.
Na owe uszczypliwości można było przymknąć oko w przypadku całkiem udanych (choć nie zniewalających) krążków "Silent Alarm" i "A Weekend in the City", jednak w przypadku dwóch ostatnich albumów Bloc Party nie ma niewiele na swoją obronę. Zarówno na wydanym cztery lata temu "Four", jak i na świeżutkim "Hymns" dobrych kawałków jest jak na lekarstwo. Z tego powodu tytuł płyty nie wydaje się być nazbyt trafny.
Właściwie nie wiem, co tu napisać. Że te numery "nie żrą"? Że nie mają w sobie rockowego żaru? Że za bardzo je wypolerowano w miksie i masteringu? Że mało który przykuwa uwagę dobrą melodią? Że jedyną "innowacją" jest częstsze używanie przez Kele falsetu, który w takim "Fortress" pada niedaleko od śpiewu George'a Michaela? Podkreślę: nie są to numery jakoś przesadnie spieprzone, odrzucające od pierwszego przesłuchania. Sęk w tym, że ciężko się nimi zachwycić, znaleźć punkt zaczepienia, który skłoni do ponownego sięgnięcia po "Hymns".
Ale spróbujmy. Najbliżej "eureki" jestem przy "So Real", piosence w duchu post-punku wymieszanego z soulem. Minimalistyczna partia klawiszy i gitary ciekawie komponuje się ze zdecydowaną, pulsującą pracą sekcji. Niezłe jest też mroczne "Different Drugs", które mnie osobiście kojarzy się z The XX (z dołożoną perką). Może jeszcze wyróżnię balladę "Exes". Zupełnie zwyczajną, ale przyjemnie zaaranżowaną.
I to by było na tyle. Sromotnie wynudziłem się przy najnowszym dziele Bloc Party, dlatego by nie ciągnąć swej udręki, po prostu w tym miejscu zakończę tekst.
Jurek Gibadło