Paul Weller

Saturns Pattern

Gatunek: Alternatywa

Pozostałe recenzje wykonawcy Paul Weller
Recenzje
2015-06-19
Paul Weller - Saturns Pattern Paul Weller - Saturns Pattern
Nasza ocena:
8 /10

Paul Weller jest jak dobrze wyleżakowany alkohol - nieważne, kiedy go odkorkujesz, zawsze masz pewność, że będzie ci smakował.

Niedawno ukazała się nowa, jeśli dobrze liczę dwunasta płyta solowa brytyjskiego przodownika alternatywnego rocka, "Saturn Pattern". Gdy przesłuchałem ją kilka razy i zabierałem się za pisanie tej recenzji, zadałem sobie pytanie: ilu znam muzyków, którzy zaczynali w latach '70, regularnie wydają płyty do dziś i nigdy nie zawiedli mojego muzycznego gustu. NIGDY. I mówiąc szczerze nie byłem w stanie wskazać żadnego.

Żadnego, oprócz Paula Wellera. Facet raz na jakiś czas wypuszcza nowe wydawnictwo i dosłownie zawsze ujmuje mnie za serce. Nie wiem, czy nadajemy na tych samych falach, czy po prostu były lider The Jam jest geniuszem, ale po prostu jego piosenki nieodmiennie do mnie trafiają.

Podobnie jest z dziewięcioma kawałkami zamieszczonymi na "Saturns Pattern". Nawiązanie do alkoholu z początku tego tekstu nie wzięło się przez przypadek. Słuchając tych piosenek mam ochotę wygodnie rozsiąść się w fotelu, chwycić w łapę pokal pełen dobrego piwa, albo szklaneczkę whisky i wyruszyć w kosmiczną podróż z Wellerem.


No przecież takie "Pick It Up" to kwintesencja rocka chillującego, lekko podbitego soulem, może trochę bluesem, ale przede wszystkim wypełnionego spokojem, jaki może osiągnąć chyba tylko facet, który w życiu już wszystko widział.

Ale Paul nie zapomniał, że gitara ma coś takiego, jak przester - co jakiś czas naciska guzik i odpala dobry, mocny riff, jak chociażby w otwierającym całość "White Sky". Jednak chwilę później wraca do kojenia naszych dusz przemyślanymi, dźwięcznymi nutami. Czasami robi to w leniwym tempie ("Going My Way"), by za moment niespodzianie się rozpędzić ("I’m Where I Should Be").

W każdym wcieleniu mi odpowiada. "Saturns Pattern" przesłuchałem z najwyższą przyjemnością i tylko żałuję, że trwał jedynie 43 minuty.

Jurek Gibadło