Nowy krążek Blur w dużej mierze dzieli słuchaczy i recenzentów na tych, którzy twierdzą, że to "Najważniejsza płyta alternatywna XXI w.", i na tych rozczarowanych, nazywających "The Magic Whip" odgrzewanym kotletem.
W sumie to cieszę się, że nigdy nie byłem wielkim sympatykiem britpopu. Może dlatego nowego krążka Blur słuchało mi się tak dobrze.
Kwartet z Colchester zawsze lubiłem i ceniłem, ale nigdy nie umieściłbym Blur nawet chyba w pierwszej 20 moich ulubionych kapel. Przy takich powrotach chyba fajnie nie mieć tego całego bagażu oczekiwań. Podaruję sobie zatem całe historyczne tło, bo "The Magic Whip" słuchałem tak, jakbym zetknął się z debiutantami.
Britpopowej klasyki, za którą Albarna i chłopaków pokochały miliony, jest tu sporo - choćby singlowe "Lonesome Street", "Go Out" czy "Ong Ong". Co ważne, nie brzmią one jak odrzuty z "Parklife". Jestem przekonany, że w najbliższym czasie zawojują przynajmniej część list przebojów i radiowych playlist.
Obok tych przebojowych kawałków mamy na "The Magic Whip" dużą dawkę nostalgicznych, nastrojowych kompozycji. "New World Towers" zachwyca wycofaną, malującą tło gitarą Grahama Coxona i najlepszymi na albumie wokalnymi harmoniami. "Ice Cream Man" z fajnie "plumkającą" elektroniką przywołuje Gorillaz. Mocnymi punktami są też synth-popowe "Pyongyang" z ciekawą linią basu i wymowne, może nawet trochę zbyt patetyczne "There Are Too Many Of Us". Oczami wyobraźni widzę zabawny obrazek, jak Blur będzie grać ten gorzki w przekazie kawałek na jakiejś Coachelli czy innej "hipsteriadzie".
Moimi zdecydowanymi faworytami na nowym albumie są "My Terracotta Heart" i "Ghost Ship". Pierwsza z kompozycji, zbudowana na plemiennym rytmie, jest pięknie prowadzona przez wokal Damona. Drugi z moich ulubieńców wyróżnia się wspaniałą, trochę Beach Boys’ową melodią i brzmi jak jakiś nowo nagrany wakacyjny przebój z przełomu lat '50 i '60.
W czasach, w których rzadko nowa płyta powoduje opad szczęki, naprawdę doceniam to, co na tym albumie zrobił Blur. Bez spinania się, próbowania przeskoczenia dorobku z lat '90, stworzyli po prostu 51 minut muzyki na wysokim, równym poziomie. "The Magic Whip" z pewnością może stać się soundtrackiem tegorocznego lata.
Maciej Pietrzak