Chasing Yesterday
Gatunek: Alternatywa
Druga płyta High Flying Birds ostatecznie rozstrzyga spór o to, który z braci Gallagher jest ojcem sukcesu najpopularniejszego brytyjskiego zespołu lat 90. Na imię mu Noel.
Być może powyższa konstatacja wyda wam się tak banalna i oczywista. Żyje jednak na tej planecie jeden człowiek, który uparcie twierdzi, że to on był najważniejszym czynnikiem decydującym o powodzeniu Oasis - mowa o Liamie Gallagherze. Obaj - po Bóg wie której kłótni - zajęli się własnymi projektami. O ile Beady Eye to dla mnie popłuczyny (i zdaje się kapela już upadła), o tyle Noel Gallagher’s High Flying Birds to twór w punkt trafiający w moje potrzeby.
Dość już jednak porównań, pora skupić się na faktach. Pierwsze dźwięki, które dopływają z głośników po odpaleniu "Chasing Yesterday“, intro piosenki "Riverman“, mogą sugerować, że będziemy mieli do czynienia z powtórką "Wonderwall“, podobnie deszczową i zasępioną, co oryginał. Jednak nowy numer Noela ma w sobie sporo z bluesa i soulu, osadzony jest w amerykańskiej stylistyce, jakby był skomponowany gdzieś pomiędzy Memphis a Nowym Orleanem (koda z saksofonem).
Kolejne numery pokazują, że High Flying Birds to bardziej klimatyczne wcielenie Gallaghera. Niby wrzucił tu kilka rockerów (beatlesowski w duchu "In The Heat Of The Moment", czerpiący inspiracje z Bossa "Lock All The Doors" czy luzacki "The Mexican"), jednak najlepiej czuje się snując deszczowe opowieści - patrz ociekające kroplami łez "The Dying Of The Light". Chwilę później zaprasza nas do smooth jazzu - "The Right Stuff" to niezwykle zmysłowa, ale i melancholijna piosenka. Jestem pod wrażeniem.
"Chasing Yesterday" nie jest płytą ani wybitną, ani powalającą na glebę rozmachem, ale ma w sobie cudowny polot. Lekkość, której starszemu z rodzeństwa Gallagher zazdrości nie tylko jego brat.
Jurek Gibadło