The Drug of Choice
Gatunek: Alternatywa
Na opakowaniu "The Drug of Choice" powinna bezwzględnie znaleźć się informacja: "Przed wciśnięciem płyty w odtwarzacz skonsultuj się z najbliższych psychologiem, w celu ustalenia, czy jesteś wystarczająco szalony".
Bo muzyka Orange The Juice to rzeczywiście wycieczka po oddziale zamkniętym pełnym owładniętych sprzecznościami neurotyków. Muzyczna histeria, jaką serwuje stalowowolska kapela to gatunkowe salta, stylistyczne szpagaty, maniakalne zmiany nastrojów, klimatyczne roszady i instrumentalne wygibasy. Od ekstremalnego metalu po hard techno, od nastrojowego jazzu po pocieszny funk, od niepokojących psychodelicznych plam po słoneczne reggae.
I prawda, przy okazji ich ubiegłorocznego studyjnego "The Messiah Is Back", nie do końca chwyciło. Album za bardzo stawiał na jeden pomysł, mianowicie żonglowanie gatunkami w obrębie utworu, z jednak pominięciem kwestii atrakcyjności muzyki dla słuchacza. Na całe szczęście powstał koncertowy "The Drug of Choice", który w dosadny sposób wyjaśnił, że Orange The Juice to nie muzyka studyjna, że potrzebuje odpowiedniej otoczki wizualnej, przestrzeni, by móc w pełni wytłumaczyć fenomen tych z lekka zappowskich dźwięków. Wszystko wyjaśnia koncert z 13 października 2012 roku, zarejestrowany w TR Warszawa. Sporo czasu minęło od występu, a jego oficjalnej premiery na nośniku DVD, ale zupełnie nie przeszkadza to w uznaniu "The Drug of Choice" za jedną z najlepszych - jeśli nie najlepszą - polskich koncertówek roku 2014.
Tu już Orange The Juice chwytają za gardło, tarmoszą, gniotą i nie puszczają przez całe osiemdziesiąt minut występu. Zachwyca instrumentalny warsztat wszystkich członków zespołu, których bez zbędnego owijania można nazwać wirtuozami, szczególnie zachwyca perkusja Jana Kiedrzyńskiego. Oczywiście w niczym nie umniejszając gitarzystom, sekcji dętej czy wszelkiej maści klawiszom Steczkowskiego. Do tego jeszcze wokale Konrada Zawadzkiego, wyglądającego na najbardziej szalonego z tej wesołej świty muzycznych psychopatów. Znakomicie ogląda się, jak ta gromada tapla się w gatunkowych sprzecznościach i w sekundę zmienia środek ciężkości utworu, a wraz z nim jego nastrój, jak zręcznie manipuluje na scenie atmosferą, a przede wszystkim jak znakomicie zgrana to grupa.
Do tego dochodzi zachwycająca wręcz realizacja. Fakt, zdarzają się potknięcia: zupełnie niepotrzebne dłużyzny pomiędzy utworami można było bez żalu usunąć; podobnie jak zastąpić innymi ujęcia (w nieznacznej liczbie), gdzie widać hasających po scenie operatorów kamer. Poza tym ekipa realizatorska spisała się wyśmienicie. Pełno na "The Drug of Choice" znakomitych ujęć pokazujących muzyków w akcji; dynamicznych sekwencji; ciekawych przejść; a wreszcie i dodatkowych smaczków, jak chociażby wyjście operatora na papierosa przed klub podczas wstępu do "Summer Sea". Roszada ujęć jest tak potężna, że ciężko uwierzyć w jakiekolwiek ograniczenia budżetowe i sprzętowe koncertu z TR Warszawa.
Koncert Orange The Juice to najprawdopodobniej jedna z najlepszych polskich koncertówek ostatnich lat. Nie dość, że fantastycznie nakręcona i zmontowana, to do tego pełna szalonej muzyki, o jakiej istnieniu - podejrzewam - przeważająca część społeczeństwa nie ma pojęcia. Myślę, że szok, jaki "The Drug of Choice" wywołałby w umyśle przeciętnego Polaka, byłby bezcennym w odbiorze przeżyciem. Koneserzy zaś będą w siódmym niebie, bo eksperymentalnych wyczynów Orange The Juice wreszcie można posłuchać (CD w komplecie), a także obejrzeć je we własnym domu, a w wersji wizualnej robią tak niesamowite wrażenie, że to po prostu trzeba zobaczyć.
Grzegorz Bryk