Marna wartość artystyczna, zerowa w kwestii rozrywki. Krążek "Mental Castration" grupy Holy Toy został wypuszczony chyba tylko po to, by pokazać, jak nie należy "robić" płyty.
Andrzej Dziubek oraz jego życie i działalność muzyczna w Norwegii owiane są swego rodzaju nimbem świętości. Facet, który zwiewa przed komunistycznym systemem do Skandynawii, a później zakłada jeden z najważniejszych alternatywnych składów w tamtym kraju, musi budzić słuszny podziw. Swoją klasę potwierdza dokonaniami z formacją De Press, której równie dobrze idzie pisanie ponadczasowych hitów, jak i srogiego punku. Brawa.
Patrząc z powyższej perspektywy wręcz nie mogę uwierzyć, że Dziubek i jego kompan Lars Pedersen odważyli się (bo chyba tak trzeba nazwać ten ruch) zaprezentować światu takie gówno, jakim jest "Mental Castration". Album, który wygląda i brzmi, jakby dwóch facetów zaszyło się w piwnicy, odpaliło po browarku i wpadło na pomysł: "nagrajmy se płytę!". No i se nagrali.
Tragedią jest już szata graficzna, w której jedyne co może się podobać, to czcionka i - ewentualnie - tło. Natomiast reszta wygląda tak, jakby to mój trzyletni bratanek zabrał się za robienie grafiki przy użyciu starego kompa. Kurczę, jakieś lalki jakby z clipartów, chaos, błędy w pisowni… "Togehter"? "Everythink"? "We it the soil"?! Jezuuu. Nie próbujcie mnie przekonywać, że to zabieg celowy. To jest dopiero "mentalna kastracja"!
Zresztą tekstom daleko do lotności. O ile te napisane po polsku jeszcze jakoś kleją się do kupy, o tyle takie twory "You Never Came", "Mental Castration" czy "Man From Factory" napisane są koślawo, źle gramatycznie i bez znaczenia. Że powrócę do porównań z dwoma kumplami w piwnicy: panowie stwierdzili, że "napiszemy se teksty po angielsku" i w tym celu wyjęli zeszyt z pierwszej klasy podstawówki, zdjęli zakurzony słownik z półki i przy pomocy tych alchemicznych przyrządów w pocie czoła sklecili kilkanaście wersów. Piosenka musi posiadać tekst, wiadomo jak jest.
Najlepiej prezentuje się sama muzyka, choć w towarzystwie takich tekstów i grafik to raczej żaden problem. Nerwowa, mechaniczna, zimna. Trochę chaotyczna, sprawiająca wrażenie pisanej na kolanie, ale miejscami pociągająca surowością ("Rock Into Me"), przyjemnym transem (najlepsza na płycie "Procession") lub Laibachową podniosłością za sprawą chóralnych zaśpiewów ("Even The Dogs"). Dobrym pomysłem jest wplecenie w całą płytę "Ludowej śląskiej" - tytuł wyjaśnia wszystko. To folklorystyczny song, oparty na tradycyjnych lirykach, wzbogacony o minimalistyczny podkład skomponowany przez Dziubka.
Ale nawet dla tych dźwięków nie mam ochoty do "Mental Castration" wracać. To płyta okropna i nieprzyjemna, bynajmniej w zamierzony sposób. Te niedoróbki i półśrodki sprawiają, że od obcowania z najmłodszym dzieckiem Holy Toy zaczynają boleć zęby.
Jurek Gibadło