Dobrze użyta elektronika jest jak lampka wina dziennie - świetnie smakuje i wpływa pozytywnie na zdrowie. Do tego wniosku doszła również Renata Przemyk, której najnowsze dzieło zawiera subtelną dawkę mechanicznych dźwięków.
Pochodząca z Beskidu Śląskiego Przemyk muzycznie przez wiele lat jawiła mi się jako kobieta twarda, harda, zdolna facetowi przywalić z liścia i stanąć mu obcasem na przyrodzeniu.
Gdy więc przesłuchałem pierwszy raz "Rzeźbę dnia" zaskoczyło mnie, że pani Renata stała się tak jednoznacznie zmysłowa i zalotna. Powierzchownie zdystansowana, w środku dojrzalsza, ale i uważniejsza w obserwacjach. A może to tylko chwilowe? Poza "na dziś", jak śpiewa w piosence tytułowej?
Za odświeżenie muzyki odpowiada oczywiście sama Przemyk, ale nie do przecenienia jest udział młodego producenta rodem ze Skawiny, Jarosława Barana. To on postanowił przyprawić jej twórczość o elementy elektroniczne, zbliżając ją do nurtu, w którym od dawna tkwią - powiedzmy - Nosowska, Kayah czy Peszek. Zresztą, z tymi dwiema pierwszymi wokalistkami autorka "Rzeźby dnia" już współpracowała, być może więc pozazdrościła koleżankom takiego wcielenia.
Duet Przemyk-Baran idealnie wyczuwa granicę, wie na co może sobie pozwolić, by nie zabić charakteru twórczości Renaty. Moi faworyci, "Czas M" oraz "Raczej" to z jednej strony kawałki osadzone na syntetycznym bicie (ten drugi ma w sobie nawet dubstepowe gmatwaniny), ale ciągle czarują lirycznym, folkowym anturażem twórczości Przemyk. W pierwszym urzekają zapłakane skrzypce, w drugim charakteru nadaje ukochany przez wokalistkę akordeon.
To połączenie klasyki z nowoczesnością jest największym atutem "Rzeźby dnia". Dodajcie do tego jak zwykle znakomite, mądre teksty, jedyne w swoim rodzaju melodie i wyjątkowy głos Renaty Przemyk, a otrzymacie obraz albumu, po który wypada sięgnąć każdemu fanowi ambitnej polskiej muzyki.
Jurek Gibadło