Powrót Babyshambles to dobra okazja, by pogrzebać w ich starociach i wznowić DVD z 2007 roku, które prezentuje nam zespół na koncercie… z 2004 roku.
Druga i kolejne miłości nigdy nie są tak wyjątkowe, jak pierwsza. Oczywiście, mogą dać sporo satysfakcji, być tymi na całe życie, ale chyba brakuje im tego pierwotnego "wow", niewinności połączonej z dzikością, namiętnością, idealizmem. Dlatego też drugi zespół Pete'a Doherty'ego nigdy nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak The Libertines. Owszem, w Babyshambles ten utalentowany muzyk niejednokrotnie potwierdzał, że potrafi pisać dobre numery (patrz "Nothing Comes To Nothing" z ostatniej płyty), ale mózg przeżarty narkotykami i serce z dziurą wypaloną po poprzedniczce nie działały już tak sprawnie.
"Up The Shambles" to najlepsze potwierdzenie moich słów, zapis koncertu z 23 września 2004 roku z klubu Ritz w Manchesterze - rzecz dzieje się więc kilka tygodni po rozpadzie The Libertines i na rok przed wydaniem "Down In Albion". Cieszyć może więc archiwalność materiału: Babyshambles prezentują nie tylko kilka piosenek, które pojawią się na debiucie (choćby "Fuck Forever" czy "Killamangiro"), ale też sięgają po covery czy też numery The Libertines ("Time For Heroes").
Koncert w Manchesterze to także dowód na to, jak wielką czcią był obdarzany 10 lat temu Pete Doherty. Brytyjczycy widzieli w nim kolejnego mesjasza muzyki, a że ów zmagał się z uzależnieniami i problemami na ich oczach, rockowy mit kwitł. Słuchacze zgromadzeni w Ritz bawią się więc świetnie.
Niestety sam występ jest cholernie nudny - sytuacji nie poprawia słaba jakość obrazu i dźwięku. Wokalista miejscami jest zupełnie niesłyszalny, w dodatku upojony używkami, przez co nieprzyjemnie wyje i zatacza się po scenie. To raczej transmisja z upadku, niż interesujący koncert. Dodajmy do tego niezbyt porywające numery: przecież debiut Babyshambles był potwornie słaby - do dziś uważam go za najgorszą płytę zespołu z Londynu. Z pewnością nie zmienię zdania po obejrzeniu tego DVD.
"Up The Shambles" to więc pozycja tylko dla fanów Doherty'ego, a i to niekoniecznie - po ujrzeniu go w takim stanie ciężko mieć go za idola.
Jurek Gibadło