Phoenix
Gatunek: Alternatywa
Fargo w Północnej Dakocie zawsze w pierwszej kolejności będzie kojarzyło mi się z filmem braci Coen. Istnieje jednak człowiek, który sprawia, że to miasto zaczyna również budzić skojarzenia z dobrą muzyką. Nazywa się Shane Ochsner.
W 2011 Hands, post-hardcorowe trio z Fargo, wydało bardzo dobry album "Give Me Rest", po czym postanowiło zawiesić działalność na jakiś czas. Ochsner pełnił w Hands obowiązki gitarzysty i wokalisty. "Give Me Rest" spełniło nadzieje, mimo to Ochsner wciąż miał odłożonych kilka pomysłów, które samotnie rozwijał. Kiedy dojrzały, powołał do życia Everything In Slow Motion.
EISM doskonale wypełnia lukę po Thrice, którzy niedawno postanowili zrobić sobie dłuższą przerwę. Krótko mówiąc muzyka EISM balansuje między ciszą a mocniejszym uderzeniem. Należy mieć na uwadze, że mówię o muzyce, której bliżej do Deftones niż deathcore'a. EISM prezentuje bardzo wyważoną twórczość, z nikim się nie ścigają, nie grają na piętnastostrunowych gitarach, w co ciężko uwierzyć w dzisiejszych czasach, nie mają nawet breakdownów.
"There is something buried underneath this concrete floor. From a seed, fragile sprouts are pushing upwards".
"Phoenix" od pierwszych dźwięków wypełnia pomieszczenie przestrzennym brzmieniem. Album jest znakomicie wyprodukowany i skomponowany. Z wyczuciem balansują między wyciszonymi, stonowanymi partiami a ciężkimi, soczystymi riffami. Żaden dźwięk nie umyka, nawet w zagęszczonych partiach, które często poprzez brzmienie ciążą w kierunku post-metalu. Każdy instrument ma swoje miejsce i czas. Odpowiednio rozłożono wszystkie akcenty. Słowem krążek skomponowano i zaaranżowano z dbałością o to, by słuchacz się nie nudził.
"There's a question that connects us all. Is there more than life and death? And even though we all take different roads, it burns within our chests".
"Phoenix" zbudowana jest na prostych, szczerych kawałkach. Współczesne zespoły często uciekają w elektronikę i sztuczki studyjne. Ta płyta stoi w opozycji do takich trendów. EISM stawia na emocje. Dominuje raczej melancholijno-refleksyjny klimat, który potęgują bardzo osobiste teksty. Utwory mają różną strukturę, raz zamkniętą (zwrotka-refren itd.), raz otwartą, gdzie początkowy swobodny temat jest rozwijany aż do kulminacji, w której dźwięki ulegają natężeniu. Melodie nie są tak bardzo oczywiste, a jednak nie można odmówić temu albumowi swoistej chwytliwości.
Przykładem niech będzie "Most Days", który zaczyna się pięknym, nastrojowym, przestrzennym tematem gitarowym. Znowu spokojnie pracująca perkusja, rozdygotany bas i swobodnie opadające dźwięki gitary. Natężenie rośnie aż następuje eksplozja brzmienia w przejmującym, emocjonalnym finale. Zespół od post-rockowej stylistyki przechodzi płynnie do potężnego post-hardcorowego uderzenia, który potęguje potężny ryk Ochsnera.
"Because if they only knew who I'd become. A fake, a hypocrite, I'm on the run. I can't do this on my own. Let the hell that follows me, be gone. Bury everything that I've become".
"Speak" z kolei zaczyna się soczystym riffem, który z miejsca wchodzi do głowy i nie chce jej opuścić. Po chwili jednak wszystko cichnie, miarowe bicie perkusji, bas i stłumiona rytmiczna gitara daleko w tle. W tym numerze gościnnie śpiewa Christian Lindskog ze szwedzkiego Blindside, którego praca jest nie do przecenienia. Jego melodyjne partie znakomicie uzupełniają Ochsnera, który od bardzo rytmicznego śpiewu przechodzi do pełnego emocji wrzasku. I refren z początkowym tematem gitarowym, tak charakterystycznym, i słowa, wszystko razem sprawia, że ten numer jeszcze długo kręci się w pamięci. Wspomniane kawałki to jedne z najlepszych utworów w tej stylistyce, jakie powstały w ostatnim czasie. A na tym nie koniec dobra, jakie kryje "Phoenix".
Dramaturgia płyty zmienia się z każdym numerem. Znalazło się miejsce dla lżejszych kawałków balansujących między indie rockiem/post-rockiem w stylu np. The Appleseed Cast ("You Are") czy nawet post-grungowych tematów ("Numbers").
Ochsner kolejny raz daje się poznać, jako zdolny i wszechstronny wokalista. Z łatwością przechodzi od śpiewu na granicy szeptu przez mocny czysty wokal do potężnego hardcorowego ryku.
"Phoenix" to jedna z najbardziej świeżych rzeczy, jakie ostatnio słyszałem w tym klimacie muzycznym, obok solowego krążka Dustina Kensrue ("The Water & the Blood") i płyty Balance And Composure ("The Things We Think We're Missing"). Nawet jeśli nieszczególnie odkrywcza, to jednak poziom poszczególnych utworów sprawia, że ta płyta i tak wznosi się ponad przeciętność. Rock, post-rock, post-hardcore, szczypta grunge'u. Emocjonalne teksty znajdują swoje odbicie w muzyce. "Phoenix" to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto lubi klimatyczne, szczere, niespieszne, melodyjne granie. Świetna muzyka na jesienne wieczory, ale też na wiosenne przebudzenie.
"After all that's been said, I should know by now. That life's a whisper. The answers may not be found".
Sebastian Urbańczyk