Nowa rockowa rewolucja powoli dogorywa, ale jej przedstawiciele nie chcą schodzić z placu boju. Jeśli mają zamiar walczyć tak, jak The Rifles, to ja nie mam nic przeciwko.
Kapela z Londynu wepchała się ze swoim debiutem w sam środek indierockowej zawieruchy, ale album "No Love Lost" odniósł umiarkowany sukces, mimo że zebrał dobre noty od recenzentów. Zdecydowanie lepiej było w przypadku "Great Escape", która to płyta dotarła do 27 miejsca na brytyjskiej liście przebojów. Teraz kwartet próbuje powtórzyć ten sukces, do pomocy zaprzęgając znany label Cooking Vinyl.
Gdybym patrzył jedynie na muzyczne czasy, w jakich przyszło nam żyć, obstawiłbym, że "None The Wiser" przepadnie z kretesem. Ładne gitarowe granie potrzebuje dziś albo psychodelii, albo piachu (patrz: nowe Arctic Monkeys), albo elektroniki (Alt-J), by zwrócić na siebie uwagę. The Rifles nie oferują żadnego z tych przymiotów.
Jednak gdy śledzę kolejne piosenki, to muszę przyznać, że brytyjskiej ekipie płyta wyszła całkiem niezła. Co prawda pierwsza połowa razi przewidywalnością (dramatycznie oklepane "Go Lucky"), o tyle druga to zestaw pięciu znakomitych numerów z folkowym "The Hardest Place To Find Me". "Catch Her In The Rye" to koncertowy pewniak i do tańca, i do śpiewania, "Shoot From The Lip" kusi skradającym się rytmem i wybrzmiewającymi gitarami, a "Under and Over" rozwija się od spokojnych, akustycznych zagrywek, po mieniący się kolorami w refrenie stadionowy rocker, którego nie powstydziliby się Kings Of Leon.
Tak więc dobry to, choć nie wybitny krążek. Trochę pląsów, szczypta młodzieńczej buńczuczności, pewności siebie, że z pomocą gitar można zmienić świat. The Rifles na pewno go nie zmienią, ale dzięki "None The Wiser" uczynią nieco przyjemniejszym.
Jurek Gibadło