Doprawdy dziwny album. Ani studyjny, ani koncertowy. Bez premierowego materiału, ale i nikt tu kotleta nie odgrzewa. Serwowany na dwóch płytach, chociaż z zapasem zmieściłby się na jednej. Bardzo dojrzały, jednak i straszący amatorszczyzną.
Wszelkie możliwe skrajności łączą w sobie "Wersje", trzeci krążek (nie wliczając DVD "Live Rabbit") sygnowany nazwiskiem Gaby Kulki. Wyjaśnijmy, nie jest to album stricte studyjny, bo nagrywano go podczas koncertów w Radiu Kraków i wcześniejszych doń prób, ale nie jest też koncertowy, bowiem wycięto publiczność oraz większość oznak występu live. Zagrała tu Kulka wraz z bandem swoje utwory z wcześniejszych płyt oraz cztery covery ("All We Ever Wanted Was Everything" z repertuaru Bauhaus, "Na pierwszy znak" Ordonówny, "Sexy Doll" Republiki oraz "I Don’t Know" zespołu The Beastie Boys), ale wszystkie one są nie do poznania, przearanżowane na modłę półakustyczną z sekcją, klarnecistą, pianinem i sporadycznie innymi instrumentami typu ukulele.
Wyszedł materiał niezwykle kameralny, jazzujący z operetkowo-kabaretowym zadęciem, przede wszystkim zaś z półki obarczonej napisem piosenka autorska. Aranżacje są zresztą świetne pod każdym względem, szczególnie wielbiciele jazzu z dostojnymi, klarnetowymi solówkami będą wniebowzięci. Co prawda wciąż ta muzyka pachnie wokalnie dokonaniami Kate Bush i Tori Amos, może nawet Sinead O'Connor, ale już w sferze wyłącznie dalekiej inspiracji. Łącznie jest tu osiemnaście piosenek o długości niecałych 70 minut, zastanawiające jest więc, dlaczego postanowiono wydać "Wersje" na dwóch CD, tym bardziej, że w pewnym momencie ta porcja dźwięków od Gaby zaczyna najzwyczajniej nudzić, staje się monotonna.
Lekko odstrasza też ton samej artystki, która mając na koncie dwie oficjalne płyty studyjne mówi o podsumowaniu osiągnięć i wyznaczaniu nowych kierunków twórczości. Wyznaczać oczywiście można, ale wypadało by nowym wyznaczać, a nie swoistym muzycznym remakiem. Natomiast na retrospekcje i podsumowania radziłbym jeszcze jakiś czas poczekać, by nie dochodziło więcej do kuriozalnych sytuacji jak u jednej z rodzimych piosenkarek, która mogąc pochwalić się jedną autorską płytą, w dyskografii ma również koncertówkę, remaster i the best of... Kardynalny błąd popełniono jednak przy utworach "Laleczka" i "Challenger", gdzie po pierwsze nie usunięto braw publiczności, po drugie zaś brawa te po prostu się urywają, jakby ktoś je tasakiem wykrajał. Drugi z wymienionych dodatkowo wzbogacony jest o dziwne szumy - zalatuje tanią amatorszczyzną. Może takie zabiegi świadczą o alternatywności, ale nie bądźmy śmieszni, to nie demówka a pełnoprawna płyta pod egidą poważnej wytwórni i takich realizatorskich wpadek nie można tolerować.
Gwoli podsumowania. Nowy kierunek - jak najbardziej ciekawy, choć mało wyszukany (wszak niejeden artysta z wielkich stadionów schodził w minimalizm); materiał - nieźle zaaranżowany, ale w gruncie rzeczy monotonny. Poczekajmy jak poszukiwania się zakończą, bo Kulka ma potencjał i pomysł, niech go tylko zawrze w autentycznie premierowym, skrojonym pod ten nowy kierunek materiale.
Grzegorz Bryk