Jeżeli zespół z Antypodów wbija się do pierwszej 50. "Billboardu" już swoją pierwszą płytą, to znak, że i my powinniśmy się nim zainteresować. Poznajcie Atlas Genius.
Bracia Keith i Michael Jeffery, których sesyjnie wspomaga trzeci z rodzeństwa, Steven, o swoim istnieniu dali znać już w czerwcu zeszłego roku (epka "Through the Glass"), później pojawili się na ścieżce dźwiękowej gry "FIFA 13" prezentując swe talenty słuchaczom na całym świecie. Wypadli na tyle przekonująco, że debiutancki "When It Was Now", który jest przedmiotem tej recenzji, sprzedał się za Oceanem nad wyraz dobrze.
Gdzie leży przyczyna sukcesu Atlas Genius, poza dobrą promocją oczywiście? Przede wszystkim w bardzo rozstrzelonej aranżacyjnie muzyce. Hasło "nie da się jej zakwalifikować do żadnego stylu" w przypadku australijskiego duetu nie jest tylko pustosłowiem, ale najświętszą prawdą. Panowie czerpią i indie rocka, i z synth-popu, nie obca jest im także "poprockowość" z rejonów Kings Of Leon, a także spokojniejsze wcielenie funk rocka spod znaku ostatnich Red Hot Chili Peppers.
Piosenki Atlas Genius są z jednej strony stadionowo chwytliwe - spróbujcie się oprzeć przebojowemu "If So" - z drugiej niesamowicie pomysłowe, lekkie i przestrzenne, ale też i ciekawie ułożone. W takim "Through The Glass" dzieje się niezwykle dużo: wieloczęściowe zwrotki, pełne powietrza przejścia, bogate refreny i półakustyczna końcówka z melodyką kojarzącą mi się z Manic Street Preachers. A wszystko to w niecałe cztery minuty!
Jedyne, co drażni mnie na debiucie Atlas Genius, to mała amplituda temperatury ich utworów. Całość w przeważającej większości dynamiczna i ciepła, brakuje tu nagłych zmian klimatów, które nieco zaburzyłyby spokój "When It Was Now", ale uczyniłyby go jeszcze bardziej zapamiętywanym dziełem. Jednakże australijski duet pokazuje na swojej pierwszej płycie, że ma zmysł do dobrych melodii i jeszcze lepszych aranżacji. Jeśli odrobi lekcję składania kompozycji w jedną całość zwaną płytą, może niedługo stanąć na jednej scenie obok przywołanych Kings Of Leon czy też Foals.
Jurek Gibadło