Trzeba mieć nie lada tupet, by namieszać Amerykanom w głowach przy użyciu ich własnej muzyki, nie będąc przy tym Anglosasem. Zespołowi Phoenix to się udało.
Czterej Francuzi zachwycili cały świat cudownie lekką płytą "Wolfgang Amadeus Phoenix" z 2009 roku, która czarowała chwytliwymi piosenkami, klawiszową ornamentyką i niczym nieskrępowaną radością. Efektem świetna sprzedaż (Złoto w USA), nominacja do nagrody Grammy oraz popularność od Ameryki po Antypody.
Oczywiście tak znaczący sukces wiąże się z wzięciem na swoje barki sporych rozmiarów ciężaru gatunkowego, wymogu słuchaczy, by na nowym albumie utrzymać poziom poprzedniczki. Może właśnie dlatego Phoenix czekali z wydaniem "Bankrupt!" aż cztery lata. Kwartet okazał się klasowym siłaczem i nałożoną presję utrzymał.
W gruncie rzeczy pomysł na piątą płytę zespołu jest bardzo zbliżony do poprzedniczki. Nadal wiodą tu prym syntezatorowe poświaty i zagrywki, do których delikatne szarpnięcia strun gitary są tylko dodatkiem, ale nie sądzę by komukolwiek - nawet miłośnikowi sześciu strun - ten stan przeszkadzał. Przecież taki "Chloroform" mieni się wszystkimi kolorami tęczy dzięki klawiszom, ale to właśnie oszczędna partia gitary w tle jest tu, moim zdaniem, majstersztykiem, udowadnia, że z gitary można zrobić rewelacyjny instrument drugiego planu. Choć oczywiście Francuzi nie boją się użyć jej jako podstawy całego kawałka - w "Bourgeois" wprowadza senną atmosferę.
Siłą Phoenix ciągle są partie Thomasa Marsa, zaśpiewane w wysokich rejestrach, nierzadko wpadające w falset, bardzo często podwajane przy produkcji, co tylko dodaje utworom powietrza. W połączeniu ze zwiewnymi partiami klawiszy otrzymujemy od formacji porcję niezwykle przestrzennych kompozycji, które ani nie są przesłodzone, ani zbytnio nadęte - to właśnie ta umiejętność wyróżnia skład spośród innych. Dowodem niech będzie znakomity singel "Entertainment" (dodatkowo ubarwionym japońskimi zagrywkami).
Phoenix udało się to, na co stać tylko najlepszych - nagrali równie piękny album, co poprzedni, przebili go na listach przebojów w USA, teraz pozostaje im spijać śmietankę. Zasłużyliście - smacznego.
Jurek Gibało