Pedestrian Verse
Gatunek: Alternatywa
Powstanie szkockiego zespołu to trącąca tanim sentymentalizmem opowieść o tym, jak nieśmiały, zamknięty w sobie chłopiec - przez rodzicielkę nazywany nawet "Wystraszonym królikiem" - postanowił o uczuciach rozprawiać z pomocą muzyki. Założył więc wraz z bratem band.
To całkiem niezłe rozprawki, bo nie dość, że Frightened Rabbit zainteresowali nimi Atlantic Records (wcześniej grupa Scotta Hutchisona związana była z niezależnym Fat Cat Records), to serwują słuchaczom już czwarty studyjny krążek. Łącznie jest tu chwilę ponad czterdzieści minut indie rockowego grania z folkowymi naleciałościami. Dwanaście utrzymanych w podobnym tonie piosenek, raczej prostych, słodkich, ale przepełnionych przy tym marzycielską melancholią. Owe klimaty tworzy głównie Hutchison za sprawą swojego delikatnego, trochę zniewieściałego głosu, często wchodząc w śpiewie na tereny zdrowej egzaltacji. W tle pobrzmiewają klawisze o ciepłej barwie, również gitary utrzymane są w pogodnym tonie - tylko czasem perkusja jakby żwawiej i głośniej od reszty sobie poczyna.
I zasadniczo niewiele o "Pedestrian Verse" można więcej powiedzieć, bo i album w gruncie rzeczy ani chłodzi ani grzeje. Czterdzieści minut umyka, a treści z niej w słuchaczu pozostaje raczej niewiele. Miło się robi przy folkowym w szkockim stylu "Late March, Death March" - jest przyjemna melodia, jakiś charakter, witalność; również singlowe "State Hospital" może przykuć uwagę; "Nitrous Gas" to z kolei utwór bardzo stonowany, atmosferyczny, gdzie wokalista wyśpiewuje łamiącym się głosem wpadającą w ucho linię melodyczną; totalnym zaprzeczeniem "Nitrous Gas" jest wieńczący album "The Oil Slick" z charakterystycznym riffem i podniosłą końcówką. W tym momencie "Pedestrian Verse" mija i nie bardzo człowiek pamięta co było na początku - brak w tej muzyce emocjonalnego pazura, czegoś co przyszpiliłoby do kolejnych utworów. Są to wprawdzie dźwięki śliczne i na swój sposób uduchowione, ale nie na tyle, by wgryźć się w pamięć.
"Pedestrian Verse" to żadną miarą nie jest album zły, po prostu brak mu charyzmy, która biłaby od całkiem poprawnej i przyjemnej całości.
Grzegorz Bryk