"Muzyka Peace & War to prawdziwa alternatywa w czasie, gdy to słowo straciło swoje pierwotne znaczenie" - chwalą się na FB cytatem nie wiadomo skąd członkowie debiutującej kapeli.
Uderzam w facebookowe dzwony nie przez przypadek. Przez kilka(naście) ostatnich dni w linkach sponsorowanych na tymże szatańskim pomiocie wyświetlała mi się nawa zespołu Peace & War. Zespołu, który zgodnie ze świetnym systemem reklamowym portalu Marka Z. (wiedzącym co się danemu użytkownikowi podoba, a co nie), powinien przypaść mi do gustu. Przeczytałem więc wspomnianą we wstępniaku zajawkę, dowiedziałem się, że grupa działająca póki co na terenie Warmii i Mazur zagrała na głównej scenie węgorzewskiego Seven Festival. Później okazało się, że dostałem do recenzji ich płytę "Łupiąc Kamienie" - o, zweryfikujmy, czy FB faktycznie tyle wie o moim guście muzycznym!
Mówiąc krótko - chyba jednak nie wie zbyt wiele. Mało, że muzyka Peace & War nie przypadła mi do gustu, to jeszcze śmiem ją nazwać najbardziej monotonną, najgorzej zaśpiewaną od czasu paskudnego "Lulu" Lou Reeda i Metalliki. Tyle, że sławetny koszmar miał prawo tak brzmieć, opowiadał brutalne historie, do których wstrętny wręcz wokal Reeda, po zaczytaniu się w teksty, zaczynał jako tako pasować. Tymczasem Peace & War chcą śpiewać poetycko, niekiedy z humorem i takie kaleczenie, jakie serwują nam na "Łupiąc Kamienie", jest zupełnie nie na miejscu.
Może jednak zacznę od pozytywów, bo takowe na recenzowanej przeze mnie płycie rzecz jasna są. Ot, choćby brzmienie, naprawdę czyste, wyważone, dopasowane do muzyki, którą chcą nam serwować. Plus. Oprawa graficzna - schludna, przemyślana, motyw z nazwą wymalowaną nazwą na płocie: świetny. Klasą dla siebie jest tu też sekcja rytmiczna: basista Artur Marek Osuch i perkusista Hubert Morawski. Już we wstępie do pierwszego numeru "Nim runą góry" pięknie nam się przedstawiają - bębny zapodają niezgrane motywy, struny basu głęboko dudnią w ciekawej partii. Gdzieś tam w tle dziarsko pejzaże tworzy elektronika - niby wszystko jest na miejscu. Ciekawą zagrywką jest wprowadzenie do tych okołozimnofalowych ciuszków tanecznych: tanga "Luxtorpeda" i walczyka "Carski oficer".
Czemu więc, skoro tak dobrze, jest tak źle? Wokal to raz. Pal licho, że zmieniający się za mikrofonem Paweł Maśny i Atanazy Skrzat mają bardzo drażniącą barwę głosu i akcentowanie ("jest gdzieś wiara jak kreWWW, jest nadzieja jak chleBBB") - to kwestia subiektywna, mnie się nie podoba, ale pewnie są tacy, którzy będą na tak - oni po prostu mają problem z czystym trafianiem w dźwięki. "Carski oficer", "Dziwna pieśń", "Nawet na tej ziemi" - wystarczy się przysłuchać. I znów, ktoś może powiedzieć, że to zamierzony pastiszowy zabieg, ale, hmmm, nie znajduję tu usprawiedliwienia dla takiego rozwiązania.
Same piosenki mogłyby być niezłe - motywy, które wymyślają instrumentaliści mają w sobie mrok, tajemnicę, smutek ("Na wszystkie dni", "Nawet na tej ziemi"), albo nutkę humoru, jak choćby w "Carskim Oficerze", gdzie klawisze udają akordeon. Kawałki te zabija jednak monotonia. Panowie ciągną jeden-dwa motywy przez cały utwór (okej, czasami, od święta zdarzy się więcej), skrzętnie omijając refreny. Choć to może i dobra decyzja, bo jak już się trafią, np. w "Dziwnej pieśni" (głównie za sprawą dialogów wokalnych), są tak słabe, że aż serce pęka.
"Prawdziwa alternatywa" - to kapitalny dupochron przed słabością tego krążka. "Uważasz, że jest słaby? Nie znasz się! To alternatywa, której nie rozumiesz!" - mogą się znakomicie bronić muzycy i fani Peace & War. W muzyce zawsze jednak chodzi o kompozycje, taki Mike Patton tworzy jeszcze bardziej postrzelone, dzikie, nieokiełznane, trudne do ogarnięcia piosenki. Ba, zdarza mu się i do walczyka nas zaprosić - ale za każdym razem z klasą, z tym nieuchwytnym "czymś", które pozwala mu być jednocześnie i "alternatywnym", i "świetnym kompozycyjnie". Muzyka Peace & War zdecydowanie taka nie jest.
W jednym z utworów Paweł Maśny śpiewa: "Przepraszam za tę dziwną pieśń". Proponuję przeprosić za cały album "Łupiąc kamienie", przemyśleć swój styl przed nagraniem drugiej płyty, a następnie pokazać mi za jej pośrednictwem środkowy palec.
Jurek Gibadło