Nie chcę robić z Artura Rojka półboga i muzycznej wyroczni, ale faktem jest, że jeśli facet zaprasza jakąś kapelę na Off Festival, to musi być to formacja godna uwagi. The Shipyard zagrali w Katowicach w tym roku.
Pięcioosobowa formacja z Trójmiasta nie znalazła się tam przez przypadek - to supergrupa z prawdziwego zdarzenia! Okej, strzelam, że większość nazwisk nic nie powie fanom mainstreamu, ale już dla lubujących się w przecież całkiem obszernym świecie polskiej alternatywy postacie Piotra Pawłowskiego, Filipa Gałązki, Neli Gzowskiej, Rafała Jurewicza i Michała Miegonia nie są obce. To zestaw muzyków, których łączy miejsce zamieszkanie: Trójmiasto, bliskość morza, stocznia i miłość do hałasu.
Wszystkie te pierwiastki przyjęły postać kapeli The Shipyard, która od pierwszych dźwięków płyty "We Will Sea", uchwytujących pracujące maszyny portowe, pokazuje, jakiej muzyki powinniśmy się spodziewać: to solidny, świetnie przemyślany hałas gitarowy, ale taki, z którego bez problemu wyłowimy dobre melodie, nośne i przestrzenne piosenki. Co prawda zgrzyty gitar, mocne, wylewające się ostrym, gorącym strumieniem z głośników przestery tną powietrze, to jednak kwintesencją "We Will Sea" jest przebojowość. I choć takie "Free Fall" to numer o wysokim poziomie charczenia, gdzie do rzężących strunowców dochodzi drapieżny, wykrzyczany wokal Jurewicza i nisko osadzona partia basu, to jednak ciężko odmówić tej piosence łatwości wpadania w uszko. Jeśli w tym momencie w głowie świta Wam nazwa Sonic Youth, albo nasze rodzime Plum, to dobrze kombinujecie.
The Shipyard potrafią być też ujmująco delikatni. Promujący płytę znakomity kawałek "Downtown 2012" (słuchaczom Trójki z pewnością obił się on o uszy) ma w sobie cudowną przestrzeń i wiatr we włosach w stylu "Everlong" Foo Fighters. Po kilkukrotnym przesłuchaniu tego numeru, ciężko uwolnić się od melodii zwrotki i wyzwolenia w refrenie. Inny rodzaj delikatności, tym razem mrocznej, niepokojącej prezentuje "Free Of Drugs" - ten tytuł mówi sam za siebie. Spotykamy się tu z oszczędnym aranżem, shoegaze'owymi, metrycznymi gitarami, które unoszą nas na spokojnie płynącej wodzie, która jednak - jeśli przestaniemy być uważni - wciągnie nas w jakiś pojawiający się znienacka wir.
Na "We Will Sea" sporo też chłodu cold wave. Numer "The Shipyard" mrozi przejmującą elektroniką, z kolei "Music Is The Only Chance" ziębi wyobcowanym wokalem we zwrotkach i czającymi się gitarami, które wybuchają w nieokiełznanym refrenie, by w końcu zaskoczyć wspaniałą drugą częścią tegoż: wyzwalającą, pełną przestrzeni.
Wyzwolenie, chłód, przestrzeń, hałas - te rzeczowniki najczęściej przewijały się przez tę recenzję. Ale właśnie taka jest debiutancka płyta The Shipyard: naprawdę piękna, wciągająca, bezkompromisowa, rzekłbym - światowa. Jeżeli ktokolwiek narzeka na poziom naszej rodzimej muzyki, polecam zainteresować się jej alternatywną częścią - w tych rejonach dźwiękowego archipelagu doprawdy trudno uznać naszych rodzimych twórców za gorszych od tych zagranicznych.
Jurek Gibadło