Ot, i trafił mi się ciężki recenzencki orzech do zgryzienia. The Colonists, młody zespół z Wrocławia właśnie wypuścił pierwszą płytę i przyprawia mnie o ból głowy z rana.
No bo tak: piątka koleżków na swoim fejsbukowym profilu dumnie dokleja sobie tag "progresywny rock". Tyle, że ich piosenki są za brudne (to akurat nie przytyk), zbyt proste i poukładane, by je za progresywne uważać. Druga kwestia - chwalą się - Piotr Metz podobno był nimi zachwycony, ich muzyka spodobała się znanemu dziennikarzowi Trójki i naczelnemu "Machiny" w jednym. Ja zaś, dziennikarz-szczyl chyba raczej nie podzielę fascynacji starszego, cenionego kolegi. Co nie znaczy, że "Emotikona" jest słaba.
Ja czuję tu wpływy dwóch frakcji. Jedna zowie się grunge, co objawia się we wspomnianym brudnym brzmieniu. Ta muza rzęzi w głośnikach, skrobie przesterowanym, mrocznym riffem, ma siłę nagrań z początku lat 90. Jeśli dodamy do tego dekadenckie rozważania w otwierającej album piosence "Carpe Diem" ("Czy to koniec egzystencji mej?"), mamy pełen obraz tej fascynacji The Colonists.
Przenieśmy się do piosenki numer trzy: "Friend's Hope". Ta melodyka, ten sposób układania sekwencji akordów, dobór energii i niskie zaśpiewy na granicy fałszu - no toż to Placebo we własnej osobie! Placebo jest już trochę passe (dowodem jest ich obecność na Coke Live Music - jak to ktoś ładnie określił: "festiwalu stojącym jakieś 6 lat za modą"), ale w sumie nadal może fascynować, więc za to raczej nie będziemy czepiać się kolegów z Wrocławia.
Czepię się po pierwsze za wokale, które raz, że są dość monotonne, a dwa - co zasugerowałem wyżej - podane z fałszem. Wokalistom (sztuk dwa) zdarza się nad wyraz często nie trafiać w dźwięki (patrz: refren "Money Burns A Hole"), może to jest podane z premedytacją, ale mnie to nie przekonuje. Dość powiedzieć, że najbardziej podoba mi się "mówiony" "Skeet".
Skądinąd ostatni ze wspomnianych numerów to najlepszy kawałek na "Emotikonie". Taki, jak to się ładnie mówi, lajtowy, o wspomaganiu się substancjami w naszym kraju niedozwolonymi. Raz, że motywy gitarowe są takie przyjemnie senne, dwa, że cały liryk został napisany bardzo sprawie, a hasło "i z całych sił postanowił nic nie robić, bo świat jest tak piękny" nad wyraz mi się spodobało.
Pozostałe numery to jednak dość zgrana sztampa, brak zaskoczenia, nuda. Ładnie zagrane, to fakt, ale gdy większość utworów oparta jest na patencie narastającego motywu początkowego, to naprawdę ciężko dać się porwać. Ale spokojnie - pierwsze koty za płoty, The Colonists mają jeszcze wiele czasu przed sobą, by wydać album naprawdę dobry, czego im serdecznie życzę.
Jurek Gibadło