Song For Frank G.

Tomasz Andrzejewski
Song For Frank G.

Czasem mam ochotę nie robić "NIC", ot tak po prostu. Wiem, że nie tylko ja mam takie dni. Potrzebujemy co jakiś czas się zresetować, nie myśleć o niczym, zamknąć w cichym ustronnym miejscu izolując wszystko i wszystkich od samego siebie.

Pewnie większość z Was myśli, że napiszę teraz umoralniającą "gadkę", albo jakiś wywód odnośnie tego, że chwytam wtedy za gitarę i wszystko mija… niestety nie tym razem. Każdy ma inny sposób na odreagowanie zmęczenia i wypalenia. Ja oglądam czasem programy TV. Zdziwieni? Tak TV. Oczywiście nie te, które narzucają mi reklamy i poglądy polityczne lewe bądź prawe, ale takie, które w dokumentalny sposób obrazują codzienne życie innych ludzi w odległych zakątkach ziemi. Ostatnio jednym z nich był program o niebezpiecznych drogach do szkoły, w którym to dzieci mieszkające w Peru płyną czasami godzinę prowizorycznymi "łodziami" z siana lub kawałka deski odpychając się kijami. I choć nie wzrusza mnie to zazwyczaj (wstyd to przyznać - gdyż z różnych stron atakowani jesteśmy tego typu obrazkami i jest ich po prostu przesyt), tym razem zacząłem się zastanawiać. Jak bardzo jesteśmy przyzwyczajeni do bieżącej wody, gazu, pralki, o nowoczesnej elektronice nie wspomnę.

Chodzimy do sztucznych miejsc, żeby na bieżniach uprawiać ruch, płacąc za to (!). Co gorsze, uważamy to za luksus, choć ruch winien być podstawą naszego życia. Zdjęcia z siłowni, z restauracji w której jemy "dzieła sztuki". Większość naszych "przyjaźni" to wirtualne dyskusje o niczym. Radość z życia kreowana przez "galerię" na FB i ilość polubień posta. Płaci się "motywatorom", którzy opowiadają brednie rzucając slogany z książek innych ludzi, by samemu zarabiać na sprzedaży idealnego sposobu na życie. Jak bardzo świat oszalał, skoro tworzy się aplikacje, by zachęcić ludzi do wyjścia z domu. Nie chcę nikogo osądzać, tylko zwrócić uwagę na problem. Te dzieci z Peru uświadomiły mi rzecz, którą intuicyjnie czuję od lat. Im więcej mamy, im wygodniej żyjemy, tym bardziej zmieniamy nasze życie na niekorzyść.

"Niebezpieczna droga do szkoły" to nie ta woda w odległych górskich rejonach, gdzie zawiązują się przyjaźnie na całe życie. Gdzie każdy podzieli się kawałkiem siebie. Ludzie uczą się tam jeden od drugiego jak po prostu być "człowiekiem", a nie sztucznym tworem, który chce więcej i więcej. Czy to, że dzieci nauczyły się pływać by bezpiecznie udać się na lekcje to coś dziwnego? Czy to nas szokuje? O ile bardziej niebezpieczna jest droga do szkoły naszych dzieci, które po drodze mają McDonald, zwolnienie lekarskie z WF w torbie (która jest za ciężka i powoduje skoliozę) bo przecież pan/pani nauczyciel jest zły i nas specjalnie męczy. Gdzie jest najwięcej załamań, bo dzieci maltretują się wzajemnie psychicznie i fizycznie. Wychodzę z klatki i widzę siedzących ludzi zapatrzonych w małe ekrany i nawet siedząc obok siebie dyskutują na telefonie. Bez pasji bez szacunku do własnego życia i zaczynam dostrzegać fakt, że jestem szczęściarzem. A Ty jesteś szczęściarzem tak jak ja!

Grasz na instrumencie. Masz pasję która Cię pochłania, spotykasz się na próbach by z żywymi ludźmi tworzyć coś zupełnie od zera. A człowiek twórca to najcudowniejszy rodzaj człowieka. Zauważyłem pewną zależność u moich uczniów. Większość z nich, ta która potrafiła poświęcić więcej, jest po prostu szczęśliwsza. Potrafią inaczej iść przez życie spełniając swoje marzenia. Wiedzą ile muszą pokonać problemów, a mimo to się nie poddają. Świadomość, że skoro na gitarze proces był podobny a skończył się sukcesem pozwala im inaczej działać w codziennym życiu. Jestem szczęśliwy będąc częścią gitarowej braci. Tak wiele dobrych rzeczy wydarzyło się tylko dlatego, że potrafiłem mimo zmęczenia wstać i po ciężkim dniu "odrobić pańszczyznę" na gitarze. Co więcej to była cudowna walka o każdy kolejny muzyczny level. Liczę na to, że jesteście gotowi na wyzwanie, które mam dla Was na dziś.

Wiele lat temu, zafascynowany pewnym akordowym utworem Franka Gambale, spostrzegłem, że nie tylko szybkie ruszanie palcami i mocny przester w jego wykonaniu działa na mnie niesamowicie motywująco. Dźwięki, które wylewały się z jego instrumentu, krok po kroku rozkładały mnie na części pierwsze. Na samą myśl tamtego zderzenia z nowym brzmieniem mam dreszcze i uśmiech na twarzy. Miałem może z 17 lub 18 lat i wszystko czego słuchałem w tamtym czasie miało odbicie w tym co robiłem muzycznie w danym okresie życia. Nie mogąc wyzbyć się poczucia niespełnienia gitarowego, postanowiłem sprostać wyzwaniu i w ramach ćwiczenia akordowo-melodycznego zrobiłem krótką gitarową miniaturę. Dodam tylko od siebie, że nigdy wcześniej nie nagrałem tego utworku i chyba nigdy nie zagrałem go koncertowo. Jest to taki mój ukłon w stronę Franka i mam nadzieję, że dla Was będzie on również motywującym przeżyciem. Nazwałem go niezbyt ambitnie "Song for Frank G."

Dziś zajmiemy się pierwszą częścią utworu. Postanowiłem podzielić go na trzy tematy, gdyż dla wielu z Was takie granie będzie nowością a akordy dość skomplikowane. Podkład nagrany jest cały ton niżej, żebyście mogli potem pobawić się w transponowanie utworu. To również bardzo rozwija i sporo takich "kwiatków" będzie pojawiało się jako bonus w kolejnych warsztatach.

Teraz krok po kroku rozłożę utwór na czynniki pierwsze. Zaczniemy od krótkiej informacji, że w utworze tym pojawi się bardzo dużo przewrotów akordów a co ciekawe czasem zmieniać się będą tylko dźwięki w basie. Wiolinowe struny natomiast w swoim całokształcie będą prowadziły dość słyszalną melodię, która na pewno będzie się zmieniać indywidualnie od Waszej wrażliwości na muzykę. Takt pierwszy to rozłożony akord F-dur. O ile możecie pierwszy palec lewej dłoni wykorzystać jako poprzeczkę "barre" uprości Wam to sporo w większości rozgrywanych fraz w tym utworze.



Tym razem nie wystarczy popatrzeć w tabulaturę. Zwróćcie uwagę na nuty powyżej. Zobaczycie ciekawą rzecz. Mianowicie na jednej linii pojawia się czasem kilka tych samych nut połączonych półokrągłą kreseczką. Ta linia to ligatura. Pozwala ona przedłużyć brzmienie danej nuty. Czyli jeżeli zagrałeś dźwięk "F" ma on wybrzmiewać do momentu, w którym zobaczycie ostatnią taką nutę. Do rozegrania tej frazy użyjemy takich palców prawej dłoni jak kciuk, wskazujący, środkowy i serdeczny układając je już na strunach, które będą grać w danym czasie. Każda kolejna zagrana nuta wybrzmiewa do końca frazy. Tak aby cały akord zabrzmiał w pełni mimo, że dźwięki dodajemy pojedynczo. Druga i trzecia nuta w takcie pierwszym zagrana jest hammer-on, pamiętajcie że palec wskazujący lewej dłoni leży jako poprzeczka, a serdecznym młotkujemy na dźwięk cały ton wyżej. W drugim takcie pierwszą ćwierćnutę gramy palcem wskazującym również "barre". W miejscach gdzie pojawiają się pauzy użyjcie paznokci prawej dłoni do uderzenia w struny (perkusyjny zabieg, który da wrażenie ciekawszego brzmienia całości kompozycji) a dodatkowo pomoże Wam trzymać się tempa.

O ile całość nie jest strasznie groźna manualnie to pamiętajcie o ostatnim takcie, w którym rozgrywamy pięć strun i wyjątkowo do szarpnięcia struny wiolinowej "E" możecie użyć małego palca prawej dłoni. Ten fragment to dopiero rozgrzewka. Następne etapy będą zdecydowanie trudniejsze. Zapraszam do zabawy z dźwiękiem i pracy nad własnymi słabościami. Pozdrawiam serdecznie i ogień z gryfu!