MESA BOOGIE MARK VII 1X12 COMBO

Rodzaj sprzętu: Akcesoria

Pozostałe testy marki MESA BOOGIE
Testy
2025-05-26
MESA BOOGIE - MARK VII 1X12 COMBO

Pierwsza przygoda Randalla Smitha z budowaniem wzmacniaczy zaczęła się... jako żart. W drugiej połowie lat 60. Smith zajmował się naprawą wzmacniaczy w swoim sklepie muzycznym w San Francisco, kiedy poproszono go o „podkręcenie” niepozornego combo Fender Princeton. Efekt? 100-watowa bestia w owczej skórze – wzmacniacz, który miał solidnie zaskoczyć nowego właściciela.

Zanim jednak trafił do zamawiającego, wzmacniacz przetestował przechodzący akurat obok Carlos Santana. Z początku niechętnie, ale dał się przekonać, że to nie jest zwykły Princeton. Jego reakcja przeszła do historii: „Man, that amp really boogies!”. Tak narodziły się „Princeton Boogies”, które doprowadziły Randalla do stworzenia własnego wzmacniacza – Boogie Mark I – w 1972 roku. Santana i The Rolling Stones szybko zostali fanami marki, a jakość produktów Mesa Boogie zbudowała renomę, która trwa do dziś.

Dwunastocalowy głośnik Black Shadow jest produkowany specjalnie dla Mesa przez firmę Celestion i imponująco rozprowadza dźwięk, mimo niewielkich rozmiarów obudowy.

Od 1980 roku wszystkie produkty Mesa powstają w Petaluma, w Kalifornii – w tym słynne Dual/Triple Rectifiery i seria Mark, z której Mark VII jest najnowszym i zarazem najbardziej wszechstronnym przedstawicielem. Można powiedzieć, że to „the best of” całej serii Mark zamknięte w jednym urządzeniu.

FUNKCJE I BRZMIENIE

Twierdzenie, że jeden wzmacniacz potrafi zagrać „wszystko”, może wydawać się przesadą – ale Mark VII bardzo się do tego zbliża. Trzy niezależne kanały, każdy z trzema trybami pracy, przełączana moc (90 W/45 W/25 W), sprężynowy pogłos Mesa i czteropasmowa korekcja (Bass, Mid, Treble, Presence) – to dopiero początek. Dodatkowo, mamy do dyspozycji graficzny EQ, który można włączać/wyłączać indywidualnie dla każdego kanału, a także wybór wysokiej jakości symulacji kolumn (IR) dzięki wbudowanemu interfejsowi CabClone. Te IR-y świetnie sprawdzają się w nagrywaniu, grze na słuchawkach i pracy liniowej – i można przypisać inne brzmienie do każdego kanału.

 Tylna ścianka jest niemal równie bogata w funkcje, co front – znajdziemy tu pętlę efektów, różne wyjścia głośnikowe, wszechstronny system CabClone IR DI, złącza USB, MIDI, słuchawkowe i do footswitcha.

KANAŁ 1: CLEAN / FAT / CRUNCH

Pierwszy kanał to klasyczne czyste brzmienia aż do umiarkowanego przesteru. Tryb Clean oferuje krystaliczne tony, szczególnie przy niskim ustawieniu gainu (do 11). Po jego podkręceniu do 14 brzmienie robi się cieplejsze, a potem bardziej „rozlane” z większą ilością dołu. Chcąc utrzymać niskie częstotliwości w ryzach, warto ograniczyć bas w korekcji głównej i dodać go dopiero na końcu łańcucha sygnałowego przez EQ graficzny.
Tryb Fat to więcej środka i dołu – jakby wyłączyć jasny przełącznik. Można tu uzyskać lekko podbite, dynamiczne brzmienia z czytelnym atakiem – świetne pod humbuckery, o ile nie przesadzimy z basem. Tryb Crunch idzie o krok dalej – gain w zakresie 12–14 daje klasyczne, „brytyjskie” brzmienia z równomiernym, muzykalnym przesterem. Mesa opisuje to jako „klasyczne brytyjskie terytorium” – i zgadzamy się z tym w pełni.
Pod przełącznikiem trybu znajdziemy opcję automatycznego włączania EQ graficznego z poziomu footswitcha (w zestawie), a niżej – trzystopniowy przełącznik mocy: 90-watowy SimulClass, 45-watowy Class A pentode i 25-watowy Class A triode (korzystający tylko z dwóch z czterech lamp 6L6). Każda konfiguracja oferuje inne brzmienie, przy czym 90 W to największa dynamika i „cios”.

Każdy kanał ma niezależną regulację EQ, Gain i Volume, trzy tryby brzmieniowe i trzy tryby mocy, a także przełącznik aktywujący lub wyłączający korektor graficzny. Oddzielne pokrętła pogłosu dla każdego kanału znajdują się po drugiej stronie panelu sterowania.

Część systemu CabClone IR – te trzy pokrętła pozwalają przypisać do każdego kanału jedno z ośmiu brzmień kolumn głośnikowych.

KANAŁ 2: FAT / CRUNCH / MARK VII

Drugi kanał to te same ustawienia co w pierwszym, ale z nowym trybem Mark VII. Fat i Crunch zachowują się identycznie jak wcześniej – to świetne rozwiązanie, jeśli potrzebujemy dwóch różnych kanałów z podobną charakterystyką. Nowy tryb Mark VII wnosi świeże, skupione brzmienie high-gain, inspirowane klasyką serii Mark, ale z domieszką bardziej „brytyjskich” układów, jak np. Triple Crown. Więcej środka, wyraźna dynamika i świetne brzmienie bez EQ – można zostawić ten ostatni dla innych kanałów.

Trójpozycyjny przełącznik Power Select w każdym kanale umożliwia wybór między 90-watowym trybem Simul-Class, 45-watowym Class A pentode i 25-watowym Class A triode.

Dobrze dobrane częstotliwości w korektorze pozwalają na precyzyjne kształtowanie brzmienia, a także znacząco rozszerzają jego „wielkość” w stosunku do oczekiwań wobec obudowy.

KANAŁ 3: MARK IIB / IIC / IV

Trzeci kanał również oferuje pełną sekcję EQ, Reverb i przełączanie mocy, ale najważniejsze są tryby: Mark IIB, IIC i IV. Tryb IIB to najmniej nasycony drive – Mesa określa go jako „Turbo-Traditional”, bo dobrze oddaje charakter instrumentu bez dominującego przesteru. Tryb IIC wprowadza wyraźnie więcej nasycenia, wraz z funkcją Treble Shift znaną z Mark II+, charakterystyczną dla wielu legendarnych nagrań rockowych. Tryb Mark IV idzie jeszcze dalej – więcej gainu, więcej dołu, jeszcze większa moc. Ale to nie tylko metal – da się tu znaleźć wiele ciekawych ustawień na średnim i niskim przesterze.

Na tylnej ściance znajduje się jeszcze więcej opcji, m.in. przełącznik Store do zapisu presetów i trimpot do ustawienia kanałów MIDI.

System CabClone IR to coś więcej niż ciekawostka – umożliwia ciche ćwiczenia na słuchawkach oraz bezpośrednie nagrywanie lub granie na żywo.

CO MUSISZ WIEDZIEĆ

Czym właściwie jest ten wzmacniacz?
To kompaktowe, trzykanałowe, naszpikowane funkcjami lampowe combo 1x12 – flagowy model obecnej oferty Mesa, na tyle wszechstronny, że poradzi sobie w niemal każdej sytuacji muzycznej. Gibson przejął firmę Mesa/Boogie na początku 2021 roku, jednak jej założyciel, Randall Smith, nadal stoi na czele. Co więcej, nowy Mark VII uważany jest za jego „opus magnum”.
Dlaczego nie było modelu Mark VI?
Był – ale jedynie jako prototyp. Mesa uznała, że Mark VII to tak duży krok naprzód, że zasługuje na przeskoczenie jednej generacji.
Jak bardzo potrafi być głośny?
Na tyle, żeby zdjąć farbę ze ścian. Oferuje też spory zapas czystej mocy, a dzięki trójpozycyjnemu przełącznikowi Power Select możesz wybierać między trybem Simul-Class 90 W, Class A pentode 45 W oraz Class A triode 25 W.

RYWALE

Co można postawić obok Mark VII?
To trudne pytanie, ale warto rzucić okiem na 633 Engineering Drive King 50 – butikową, ręcznie składaną z przełączanymi kanałami i cyfrowym pogłosem. Bardziej inspirowany Dumble niż Boogie, ale z pewnością świetny wzmacniacz, który można też spersonalizować bezpośrednio u producenta.


Własna konstrukcja Boogie – Triple Crown – oferuje trzy kanały zasilane przez końcówkę mocy na dwóch lampach EL34 i zestaw 1x12. Nie jest tak bogaty w funkcje jak Mark VII, ale nadal zapewnia całkowicie niezależne kanały i tryby wyboru mocy/zapasów headroomu. Finansowo to również bardzo kusząca opcja.


Na koniec – Bogner Uberschall Mk2 100-watt head o dwóch kanałach, każdy z własnym EQ i przełączanymi trybami gainu. Końcówka mocy oferuje globalne kontrolki Presence, Depth i Density – dostępna w wersji z lampami EL34 lub 6L6. Trzeba dokupić kolumnę osobno, ale zmieścisz się w podobnym budżecie co Mark VII – choć będzie to zestaw nieco mniej mobilny.

WERDYKT

Czy wzmacniacz za 20 tysięcy złotych musi być rewelacyjny? Oczywiście. I Mark VII spełnia te oczekiwania z nawiązką. Brzmi fantastycznie w każdym gatunku muzycznym, a niewielka obudowa 1x12 zaskakuje dynamiką i głębią dźwięku. Można go podpiąć pod dodatkowe kolumny, ale szczerze mówiąc – nie czuliśmy takiej potrzeby.
Tak, jest tu dużo opcji, ale podstawowe brzmienia są genialne, a instrukcja obsługi oferuje naprawdę konkretne i praktyczne porady. W czasach cichych scen i multiefektów, niektórzy wieszczą zmierzch wzmacniaczy lampowych. Jednak kiedy masz takie brzmienie bez przewijania menu, do tego z USB, świetnymi IR-ami i gotowością do gry na żywo – trudno uwierzyć, że ich era ma się skończyć. Mesa Mark VII wciąż potrafi zawstydzić niejeden cyfrowy modeler.

Jak najbardziej zmieści się do bagażnika samochodu. Waży 26,4 kg, więc nie jest lekki, ale to nie więcej niż np. Fender Blues DeVille. Na szczęście ma solidne kółka. Do podróży międzynarodowych lepszy będzie model rackowy, ale jako wzmacniacz sceniczny i studyjny – trudno wyobrazić sobie coś lepszego.

Warto zwrócić uwagę na miniaturowe przełączniki – pozwalają sterować pogłosem, EQ i innymi efektami z poziomu frontu.

ZALETY I WADY

Zalety:

  • Topowe, najwyższej klasy wykonanie
  • Praktycznie każde brzmienie, jakie sobie wyobrazisz
  • Stosunkowo mobilny
  • Przemyślane i elastyczne opcje

Wady:

  • Zdecydowanie nie dla zwolenników prostoty jednokanałowych wzmacniaczy
  • To bardzo poważna inwestycja

SPECYFIKACJA TECHNICZNA:

Typ: Wzmacniacz combo 1x12 o wielu funkcjach
Pochodzenie: USA
Moc Wyjściowa: 90 W (lub 45 W / 25 W dzięki przełącznikom mocy)
Lampy: 5x 12AX7, 4x 6L6 (lub 4x EL34 z użyciem przełącznika biasu)
Kanały: 3, każdy z 3 trybami przedwzmacniacza / końcówki mocy
Obudowa: Sklejka brzozowa klasy morskiej (Baltic birch)
Regulacja: Bass, Mid, Treble, Presence, Gain, Volume, 3x Reverb, dodatkowe tryby oraz przełączany korektor graficzny
Footswitch: W zestawie, obsługuje kanały, pogłos, pętlę efektów i EQ
Dodatkowe funkcje: Mark VII ma pętlę efektów i jest kompatybilny z urządzeniami MIDI do zdalnego przełączania – dla jeszcze większej elastyczności na scenie
Opcje: Niestandardowe wykończenia obudowy, opcja z lampami EL34 lub 6L6
Waga: 26,4 kg
Wymiary (mm): 476 (szer.) x 292 (gł.) x 463 mm (wys.)

Wynik testu
Cena
20 599.00 zł