Stefan Machel (TSA)
Wywiady
2009-03-11
TSA to jedna z najbardziej zasłużonych polskich formacji poruszających się w obszarach mocniejszych odmian rocka.
Grupa TSA powstała w 1979 roku w Opolu i już po dwóch latach istnienia zdobyła główną nagrodę na festiwalu w Jarocinie. Zespół, który sprzedał setki tysięcy płyt i dawał po kilkaset koncertów rocznie, ciężko zapracował na swoją wysoką i zasłużoną pozycję na rynku. Jednym ze sprawców tego zamieszania jest Stefan Machel, gitarzysta zespołu, z którym mamy przyjemność rozmawiać.
Rozmawiał Bogusław Salnikow
Mógłbyś nam opowiedzieć o swoich muzycznych początkach? Czy pamiętasz swoją pierwszą gitarę?
Mając trzynaście lat, obserwowałem w domu starszego brata, który już wtedy chodził do szkoły muzycznej - grał na akordeonie i kontrabasie. Zapragnąłem też muzykować, jednak chciałem grać na gitarze w zespole rockowym, a nie w orkiestrze symfonicznej. Nie miałem też cierpliwości do ćwiczeń gam i pasaży. Trafiłem, jak wielu młodych ludzi, do opolskiego MDK-u, gdzie uczyłem się podstaw gry na gitarze. Dwa lata później miałem już zespół, a w nim na organach grał niejaki... Andrzej Nowak, który wówczas uczył się razem z moim bratem w zespole akordeonowym. W repertuarze dominowały utwory Grand Funk Railroad i Ten Years After. Grało się na tym, co pan instruktor pozwolił wyjąć z szafy. A w MDK-owskiej szafie do dyspozycji była polska gitara Defil i całkiem niezły NRD-owski wzmacniacz lampowy MV-3. Od święta (czyli na występ) można było wybłagać doskonałą - jak na owe czasy - czeską Jolanę i lampowy wzmacniacz Telos. To już był szał, bo brzmiało to całkiem nieźle i było głośne, jak trzeba. A pierwszą własną gitarę zrobiłem sobie sam. Zastosowałem jakimś cudem zdobyty gryf od Jolany, wycięty przez stolarza korpus na wzór gitar widzianych na koncercie SBB i polskie przystawki. Ponieważ nie wiedziałem, skąd wziąć potencjometry, i jak je podłączyć, więc gitara ich nie miała...
Jakich wzmacniaczy, efektów i gitar używasz obecnie?
Gram na gitarze podłączonej kablem do prostego wzmacniacza lampowego. W zależności od wielkości sceny i sali jest to sprzęt o mocy 100W lub 50W. Do tego dochodzi kolumna 4×12". Pomiędzy wzmacniacz i paczkę wpinam Marshall Power Brake - urządzenie, które w razie potrzeby pozwala na regulację głośności w różnych warunkach akustycznych. Do odsłuchu gitary akustycznej na scenie używam małego wzmacniacza przeznaczonego do tego celu. W sali prób wykorzystuję archaiczny niemiecki lampowy wzmacniacz i kolumnę 2×12". Jeśli chodzi o efekty, to jedynym urządzeniem tego typu, jakiego używam, jest zabytkowy wah-wah konstrukcji amerykańskiej z lat 70. Podczas koncertu w tor instrumentu wpięty jest też tuner w postaci wygodnej kostki podłogowej. Moim podstawowym instrumentem koncertowym jest gitara typu SG pochodząca z początku lat 80. Obecnie posiadam dwa takie instrumenty. Mają wymienione pickupy na współczesne celem wzmocnienia sygnału. Podczas koncertów wykorzystuję też gitarę elektroakustyczną, natomiast w studiu najczęściej używam gitary typu Les Paul. Do zadań specjalnych mam jeszcze elektroakustyczną, pełnowymiarową gitarę barytonową, którą stroję w open-D. Ponieważ jestem również basistą, mam kilka tego typu gitar. Dwie stare "czwórki", "piątkę" i fretlessa. We wszystkich instrumentach stosuję struny Ernie Ball.
Masz własne domowe studio. Możesz coś o nim powiedzieć?
W domu mam pracownię wyposażoną w ośmiokanałowy interface połączony z komputerem. Bity składam i nagrywam na śladzie MIDI, a następnie odtwarzam próbki za pomocą samplera. Gitary nagrywam przez cyfrowy symulator, wykorzystując także mały wzmacniacz o mocy 7,5W w klasie A z kolumną 1×12". Do nagrań wokalu oraz instrumentów wykorzystuję mikrofony: pojemnościowy oraz dynamiczny. Oprócz preampów interface’u stosuję wysokiej klasy preamp/ kompresor produkcji kanadyjskiej. Zestaw ten umożliwia mi nagranie w formie roboczego dema szkicu całego utworu oraz eksperymenty rytmiczne i aranżacyjne. Słucham za pomocą polskich głośników aktywnych średniego pola APS Aeon. Próby zespołu nagrywam na minirejestrator czterośladowy z wbudowanymi dwoma mikrofonami stereo. Do domu zabieram tylko kartę SD i ładuję pliki do komputera celem dokonania obróbki, archiwizacji, a przede wszystkim w celu posłuchania.
Jacy są twoi ulubieni gitarzyści i zespoły?
Nie mam ulubionych gitarzystów ani ulubionego zespołu. Na co dzień w domu czy w samochodzie słucham muzyki najrozmaitszych gatunków. Zależy to od nastroju, pory dnia, zapachu dookoła lub obecności innych osób. Natomiast podczas pracy nad swoją muzyką słucham tylko i wyłącznie tego, co robię. Dla przykładu powiem, że podczas pracy nad płytą TSA "Proceder" przez pół roku nie słuchałem żadnej innej muzyki oprócz tej, nad którą pracowaliśmy.
Na czym polegała twoja praca jako producenta podczas powstawania płyty "Proceder"?
Zdefiniowanie roli producenta w polskich warunkach jest odrobinę kłopotliwe. W globalnych strukturach show-businessu zwykle jest to osoba kreująca brzmienie zespołu. W naszym przypadku chodziło bardziej o przełożenie charakteru naszego brzmienia na efekt w postaci nagrań. Moja rola w powstawaniu płyty TSA "Proceder" polegała na zorganizowaniu i wykonaniu szeregu czynności mierzających do stworzenia nagrania studyjnego wysokiej jakości. Więc najpierw tzw. preprodukcja. Jeszcze w trakcie prób poprzedzających pracę w studio przygotowałem zestaw składający się z metronomów i pilotów dla perkusisty. Ponieważ bębniarz jako pierwszy rejestruje swoje partie, więc dla ułatwienia ma w odsłuchu wybrane instrumenty perkusyjne nadające rytm i właściwe tempo oraz partie basu i gitary nagrane wcześniej w formie roboczej u mnie w domowym studiu. Wszystko to dla orientacji w budowie utworu. Następnym etapem było znalezienie odpowiedniego studia nagrań oraz realizatora dźwięku. Wybór padł na Studio S-7 w Piasecznie oraz związanego z nim
Marcina Gajko. Podczas rejestracji studyjnej wspólnie z Marcinem byłem odpowiedzialny za nadanie naszej muzyce właściwego brzmienia. Dla przykładu powiem, że było trochę walki z brzmieniem perkusji, ale udało się na czas sesji zdobyć np. odpowiednio brzmiące werble. A rejestracji partii gitar próbowaliśmy w trzech różnych pomieszczeniach i z wykorzystaniem kilku zestawów mikrofonów. Trzeba było podjąć decyzję, które brzmienie najbardziej nam odpowiada. Do tego doszło czuwanie nad całością podczas sesji nagraniowej i podczas miksu, który robiliśmy dla odmiany w studio S-4 z wykorzystaniem magnetofonu analogowego. Na koniec trzeba było dokonać wyboru odpowiedniego studia masteringowego.
Marcina Gajko. Podczas rejestracji studyjnej wspólnie z Marcinem byłem odpowiedzialny za nadanie naszej muzyce właściwego brzmienia. Dla przykładu powiem, że było trochę walki z brzmieniem perkusji, ale udało się na czas sesji zdobyć np. odpowiednio brzmiące werble. A rejestracji partii gitar próbowaliśmy w trzech różnych pomieszczeniach i z wykorzystaniem kilku zestawów mikrofonów. Trzeba było podjąć decyzję, które brzmienie najbardziej nam odpowiada. Do tego doszło czuwanie nad całością podczas sesji nagraniowej i podczas miksu, który robiliśmy dla odmiany w studio S-4 z wykorzystaniem magnetofonu analogowego. Na koniec trzeba było dokonać wyboru odpowiedniego studia masteringowego.
Czy muzyka TSA jest teraz zupełnie inna od tego, co graliście 20 lat temu?
TSA, w odróżnieniu od wielu polskich zespołów, zawsze grało swoje. Oczywiście nasza muzyka zmienia się cały czas, ale zawsze pozostaje muzyką TSA. Wiele z naszych piosenek ewoluuje, niektóre przeżywają drugą młodość, a są też i takie, które przetrwały bez zmian od 1980 roku. Najważniejsze jest dla nas to, że cokolwiek weźmiemy na swój warsztat, zawsze będzie to TSA i nie da się tego pomylić z niczym innym.
Czy czujesz się spełniony jako muzyk? Czy masz jeszcze marzenia muzyczne, które chciałbyś koniecznie zrealizować?
W dzieciństwie marzyłem o tym, aby grać w zespole rockowym. I tak się stało jeszcze przed ukończeniem szkoły podstawowej. Gdyby uznać za oznakę spełnienia i zwieńczenia kariery moment, kiedy doczekało się już wszystkiego, czego się pragnęło, to ja musiałbym odejść na emeryturę, zanim skończyłem 18 lat... Ale ja wciąż czuję wielką satysfakcję z tego, co robię. I tak jest, od kiedy pamiętam. W głowie cały czas pulsują mi nowe pomysły, które chcę realizować, więc o przyszłość się nie martwię. Z samym zespołem TSA mamy plany nakreślone na wiele lat naprzód. Szykujemy też rewolucję w zakresie sposobu dystrybucji naszej muzyki. Do tego dochodzi kilka innych projektów. Może to mało romantyczne, ale teraz zamiast marzyć, muszę raczej szukać wolnej chwili na realizację bieżących pomysłów.
Rozmawiał Bogusław Salnikow