Wywiady
Steve Harris

Basista i założyciel Iron Maiden powraca z nową płytą swojego pobocznego projektu British Lion. Wygląda na to, że muzyk z przyjemnością robi sobie przerwy od wielkich stadionowych scen…

2020-05-05

Iron Maiden to weterani, którzy od 40 lat nie schodzą ze sceny. Ich koncertowo-wydawniczy kalendarz jest tak ciasny, że trudno byłoby sobie wyobrazić, że założyciel zespołu znajdzie jeszcze czas na grę w innej kapeli. A jednak. Od 2012 roku Steve Harris współtworzy projekt o nazwie British Lion. Po ośmiu latach od premiery pierwszego wydawnictwa wydanego pod nowym szyldem, przyszła pora na kolejny album.

Projekt współtworzą Richard Taylor (wokal), David Hawkins i Grahame Leslie (gitary) oraz Simon Dawson (perkusja). Na płycie „The Burning” króluje prosty rock, któremu daleko do progresywnych patentów, których mogliby spodziewać się po Harrisie fani Iron Maiden. W piosenkach British Lion nie brakuje jednak melodyjnych pasaży i chwytliwych refrenów. Są to sprawdzone i proste aranże, które emanują ogromną energią.

Magazyn Gitarzysta: Zawsze wydajesz się emanować kreatywnością i pełnią energii. Czy tak jest w rzeczywistości?

Steve Harris: Lubię tak myśleć. Oczywiście zdarzają mi się gorsze chwile, ale również na takie emocje trzeba sobie w życiu pozwolić. Właśnie skończyliśmy grać trasę i z całą pewnością potrzebuję trochę czasu na regenerację, ale wiem, że już za kilka tygodni znowu będę chciał wyjść z domu i robić coś ciekawego. Tak już mam, że lubię być aktywny i czerpać z życia jak najwięcej.

„The Burning” brzmi tak, jakbyś faktycznie dobrze zregenerował się przed powstaniem tego materiału…

To duży krok naprzód, jeśli porównać tę płytę do naszego pierwszego wydawnictwa. Oczywiście minęło już sporo czasu od naszego debiutu. Kiedy rozpoczynaliśmy nagrania „The Burning” trudno było mi uwierzyć w to, że minęło już siedem lat. Oczywiście przez cały ten czas koncertowałem z Iron Maiden. To zawsze będzie mój zespół numer jeden, ale dzieląc czas na dwa różne projekty staram się jak najlepiej zarządzać czasem. W 2019 również udało mi się wygospodarować kilka dni na krótką trasę z British Lion. W 2020 będzie tak samo.

Czy podobnie jak w przypadku pierwszej płyty British Lion podzieliliście się robotą w kwestii pisania piosenek?

Tak. Proces twórczy wyglądał mniej więcej tak samo. Większość kompozycji na „The Burning” to dzieło moje, Davida Hawkinsa lub Richarda Taylora. Na płycie jest jedna stara piosenka, którą stworzyliśmy w czwórkę. Jeśli dobrze sobie przypominam, któryś z utworów napisałem też do spółki z Richardem. Bardzo się cieszę, że płyta jest już gotowa, bo czas ucieka, a można przecież jeszcze zrobić wiele innych wspaniałych rzeczy.

Proces pisania utworów dla British Lion wygląda u ciebie tak samo jak w Iron Maiden?

Nie, to coś zupełnie innego. Bardzo bym chciał, żeby wyglądało to tak jak w Iron Maiden, ale tutaj nie ma czasu na 3-miesięczne zjazdy, podczas których moglibyśmy wspólnie komponować. Nie jest idealnie, ale praca „z doskoku” też przynosi pozytywne efekty. Bardzo się cieszę, że jakoś udaje nam się to wszystko pogodzić.

Dobrze się bawisz współtworząc nowy projekt muzyczny?

O tak, mamy z tego mnóstwo frajdy! O to w tym wszystkim chodzi - przez kilka miesięcy w ogóle się nie widzimy ze względu na moje zobowiązania związane z Iron Maiden, a później z radością spotykamy się na koncertach British Lion. Wszyscy nie możemy się doczekać tych występów! Towarzyszy im mnóstwo energii i świetna zabawa.

Czy gitara basowa odgrywa w British Lion tę samą rolę co w Iron Maiden?

Zaczęło się od poszukiwań. Pierwsza płyta była naprawdę dziwna. Próbowałem eksperymentować i szukać nowych rozwiązań, ale odkąd gramy razem koncerty wróciłem do starego sprawdzonego brzmienia, które od wielu lat jest moim znakiem rozpoznawczym.

Niedawno mieliśmy okazję przetestować nowego SansAmpa sygnowanego twoim nazwiskiem.

Wciąż trudno mi uwierzyć, że wyszło nam tak wspaniałe urządzenie. Gdy pierwszy raz usłyszałem ten preamp musiałem zbierać szczękę z podłogi. Goście z Tech 21 wysłali mi go, gdy graliśmy w Kanadzie z Coney Hatch. Zrobili kilka modyfikacji, które miałem wówczas sprawdzić. Wśród nich była symulacja moich ukochanych głośników EV. Andy Curran z Coney Hatch korzystał wówczas ze sprzętu Ampega i to do niego podłączyliśmy nowego SansAmpa. Byłem w szoku, że Tech 21 tak dobrze odtworzyli moje brzmienie za pomocą tego niewielkiego pudełka. To było jak cud, a te często się nie zdarzają. Od razu dałem im znać, że z radością podpiszę się pod tym sprzętem swoim nazwiskiem i będę z niego korzystał na co dzień. W przeszłości miałem wiele ofert podobnej współpracy, ale wiele musiałem odrzucić. Jeśli coś nie spełnia moich oczekiwań w stu procentach, nie ma takiej możliwości, żebym się pod tym podpisał. W tym przypadku mogłem to zrobić obiema rękami!

Po prostu wpinasz się w ten preamp i jesteś gotowy do grania?

Właśnie o to w tym wszystkim chodzi! W przypadku koncertów z British Lion budżet koncertowy ma określone ograniczenia. Nie mogę wszędzie zabierać ze sobą ciężkich wzmacniaczy. Nie ukrywam, że na tym polu pomaga mi również firma Orange. Mam dostęp do ich sprzętu w kilku różnych częściach świata, co z pewnością ułatwia nam koncertowanie. Są jednak miejsca, do których lecę tylko z gitarą i bagażem podręcznym. Właśnie tam idealnie sprawdza się SansAmp. Nie chcę wyjść na jakiegoś akwizytora, który za wszelką cenę chce sprzedać swój produkt, ale z czystym sumieniem potwierdzam, że ta mała skrzynka robi robotę!

Kilka lat temu rozmawialiśmy o twojej technice. Wspomniałeś wówczas, że grasz końcówkami paznokci, aby uzyskać specyficzne brzmienie „góry”. Czy wciąż korzystasz z tego patentu?

Tak! Na szczęście nie mam problemu z łamiącymi się paznokciami. Ze względu na moją technikę gry nigdy nie obcinam ich na krótko. Staram się nie uderzać strun zbyt mocno, ale czasami mnie ponosi i wtedy paznokcie pomagają osiągnąć określone brzmienie. Oczywiście w miarę możliwości staram się to odpowiednio kontrolować.

Czy zdarza ci się jeszcze poczuć strach przed wyjściem na scenę?

W dzisiejszych czasach to już naprawdę rzadkość, szczególnie jeśli chodzi o koncerty z Iron Maiden. Zdarza mi się jeszcze poczuć skurcz żołądka na początku trasy z British Lion lub tuż przed wspólnym wejściem do studia. Gramy próby, ale stres związany z nagraniami lub koncertami na żywo to normalka. Kluczem do wszystkiego jest dobre przygotowanie, a w przypadku tego projektu nie zawsze mamy czas, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Chodzi o twój napięty grafik?

Dokładnie. Były takie sytuacje, że po zakończeniu trasy z Iron Maiden miałem jeden dzień na próbę z British Lion i od razu po niej graliśmy jakiś koncert. To oczywiście nie oznacza, że brakuje nam profesjonalnego podejścia. Chłopaki często grają próby beze mnie, a ja muszę ćwiczyć w samotności, gdy tylko znajdę na to czas. Nie jest to może idealne rozwiązanie, ale wciąż zdaje egzamin. Doba ma tylko 24 godziny i nie da się tego zmienić. Na szczęście koncerty wciąż się bronią i podczas występów nie zdarzają nam się żadne pomyłki. Czasami po prostu wychodzę na scenę mniej pewny siebie, ale traktuję to jako kolejne wyzwanie, które hartuje mojego ducha!

Często powtarzasz, że od czasu do czasu lubisz oderwać się od koncertów na wielkich stadionach.

O tak! Kocham granie w małych klubach. To duże szczęście, że wciąż mam możliwość występowania zarówno na wielkich arenach, jak i w niewielkich lokalach. Lubię takie zmiany. British Lion nie jest zespołem, który podbije świat, bo najzwyczajniej w świecie mam już zbyt wiele lat, żeby do tego doszło.

Czy zróżnicowanie wielkości tych koncertów niesie za sobą inne rodzaje wyzwań?

To ciekawe, ale wydaje mi się, że niezależnie od tego, czy grasz dla 200, czy 200 tysięcy osób, wszystko powinno wyglądać tak samo. Zawsze trzeba dać z siebie 110%! Zdarzyło nam się grać koncert, który w ogóle nie był promowany. Do klubu przyszło 95 osób, a do dziś wspominam go jako jeden z najlepszych na trasie. Wychodzi więc na to, że nie ma znaczenia, ile osób stoi pod sceną. Byłem dumny z tego, że mimo kiepskiej frekwencji i tak zagraliśmy ten koncert. Było niesamowicie!

Czy twoja technika gry zmieniła się jakoś na przestrzeni kilku ostatnich dekad?

To możliwe. Gdy zaczynaliśmy, w zespole była tylko jedna gitara. Starałem się więc wypełniać brakującą przestrzeń partiami basu. Z czasem w Iron Maiden pojawiły się trzy gitary, co przełożyło się na nieco inne podejście do grania. Wszystko zależy jednak od utworu. W ostatnich latach partie basu są u nas nieco skromniejsze, ale tego wymagały określone piosenki. Nigdy nie próbuję przedobrzyć na siłę. Gram na wyczucie i zawsze na pierwszym miejscu stawiam utwór. To on dyktuje zasady, do których staram się dostosować.

Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że nic nie musisz już udowadniać ze swoim „dużym” zespołem, a w przypadku „małego” po prostu nie czujesz takiej potrzeby?

Trudno powiedzieć. Myślę, że zawsze jest coś, co trzeba udowodnić. Niekoniecznie mam tu na myśli zadowalanie słuchaczy. Ludzie mogą lubić naszą muzykę lub nie. Chodzi jednak o to, żeby pokazać samemu sobie, że wciąż potrafi się coś zrobić. To chyba nieodłączny element całej tej gry.

INSTRUMENTARIUM

GŁÓWNY BAS
• gitara: Fender Precision mid-70s
• przetworniki: Seymour Duncan SPB-4 Steve Harris
• mostek: Badass
• pokrętło głośności: Bournes (pokrętło „tone” zostało wyłączone)
• osprzęt: Schaller
• płytka: chromowany metal
• struny: Rotosound SH77 Steve Harris custom flatwound

INNE GITARY BASOWE
• Fender Precision mid 70s (blue metallic/silver crackle)
• Fender Kingman V2 acoustic (ze strunami Rotosound RS44LD)
• Fender Steve Harris Signature Precision

CHAIN
• Shure Axient Digital AD1 [transmiter bezprzewodowy]
• Custom Pete Cornish [switcher]
• Tech 21 SH1 Steve Harris Sansamp
• Custom Alectron [preamp]
• Aphex Aural Exciter
• Mike Hill [interfejs]
• DBX 160 [kompresor]

WZMACNIACZE
• 2 x C-Audio [wzmacniacze mocy]
• Marshall 4 x 4x12 [paczka z głośnikami Electro-Voice EVM12L]
• Shure SM-7b [mikrofony]