Z członkami zespołu Alter Bridge, Mylesem Kennedym i Markiem Tremontim, spotykamy się w Londynie. Choć zespół wydał właśnie swój najnowszy
album zatytułowany "Blackbird", nie zamierzamy uczynić z tego faktu głównego tematu naszej rozmowy...
Bardziej zależy nam na tym, aby nakłonić muzyków do zwierzeń. Szczególnie interesują nas początki istnienia formacji i odpowiedź na proste pytanie - co spowodowało, że sięgnęli po gitarę i czy zawsze wszystko układało im się tak gładko, jak obecnie. Właśnie koncert
Alter Bridge w londyńskim Camden Underworld dobiegł końca, a zespół swoim występem po raz kolejny udowodnił, że jest niekwestionowaną gwiazdą muzyki metalowej. Fani mogli usłyszeć utwory z najnowszego, długo oczekiwanego i promowanego właśnie krążka. To dopiero drugi koncert na tej trasie, zespół jest w świetnej formie, a sami muzycy sprawiają wrażenie bardzo zadowolonych ze swego występu, zresztą zasłużenie. Zaczynamy więc naszą rozmowę od samego początku...
Myles, pamiętasz swoją pierwszą gitarę?
Wybór gitary był dla mnie bardzo ważny - musiała idealnie pasować do mojej osobowości. Stosunkowo późno odkryłem, co mnie tak naprawdę interesuje. Kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, moi rówieśnicy byli znacznie lepsi ode mnie pod względem uprawiania różnych dyscyplin sportowych. Obserwowałem całą tę sytuację i nie mogłem znaleźć swojego miejsca. Dlatego, gdy zacząłem interesować się muzyką, poświęciłem się jej bez reszty. Muzyka pomogła mi przetrwać trudny okres dorastania. Była prawdziwym wentylem dla sporej dawki młodzieńczych emocji.
Twój pierwszy zespół nazywał się Rapscallion. Później grałeś w Mayfield Four...
Nie wspominam zbyt dobrze swych pierwszych kroków w zespole Rapscallion. Nasza pierwsza piosenka "The House That Jack Built" opowiada o masturbacji. Zresztą nie miałem z tym tekstem nic wspólnego - słowa napisał basista. Za to jestem autorem riffu. Powtarzam więc, że z tekstem nie mam nic wspólnego! (śmiech)
No cóż, początki bywają trudne. Mark, a jaki gitarzysta był dla ciebie inspiracją, gdy byłeś nastolatkiem?
Fascynował mnie Ace Frehley z zespołu Kiss. Mój starszy brat Mike bez przerwy słuchał ich piosenek. Nie tyle byłem fanem tej grupy, ale samego Ace’a. Marzyłem, że kiedyś będę miał takiego samego czarnego Les Paula jak on. Dorastałem w Detroit i w mojej szkole wszyscy słuchali takich zespołów, jak Metallica, Slayer i Venom. Ciężka muzyka to było właśnie to. Moim pierwszym koncertem, na jaki się wybrałem, był występ Iron Maiden w Silverdome. Pamiętam to wspaniałe uczucie - otaczali mnie ludzie, którzy czuli to samo, co ja. Niestety gdy miałem piętnaście lat, przeprowadziliśmy się na Florydę i znowu stałem się outsiderem. W nowej szkole nikt nie słuchał tego, co ja, a do tego musiałem nosić krawat. Okropność! Ludzie słuchali Janet Jackson i C+C Music Factory...
Mark, pamiętasz pierwszą piosenkę, jaką napisałeś?
Poświęciłem ją mojemu bratu, który przechodził wtedy trudny okres w życiu. Nikomu nie pokazałem tego tekstu, piosenka nie miała nawet żadnego tytułu. Nagrałem ją na moim magnetofonie czterośladowym - wciąż jeszcze mam gdzieś tę taśmę.
Myles, opowiedz nam o pierwszym koncercie, jaki zagrałeś.
Koncert odbył się w moim rodzinnym mieście Spokane w stanie Waszyngton. Grałem w zespole, który nazywał się Saliax. Brzmi jak nazwa jakiegoś leku, nieprawdaż? W każdym razie nie miałem wtedy zbyt dużego doświadczenia - na gitarze grałem dopiero od roku. Pamiętam, że zagraliśmy utwór "Rock N’ Roll" grupy Led Zeppelin, "Wrathchild" zespołu Iron Maiden, "The Temple Of Syrinx" z repertuaru Rush i "Jailhouse Rock" Elvisa Presleya. Zaczęliśmy bardzo dobrze, ale potem coś nam nie wyszło i chyba nie zrobiliśmy zbyt dobrego wrażenie na naszych ziomalach... Dopiero z zespołem Mayfield Four udało mi się bardziej rozwinąć skrzydła. Grupa wydała w sumie dwie płyty - w 1998 i 2001 roku.
Mark, słyszałem, że grałeś koncerty w kościele. Czy to prawda?
Zgadza się. Raz w miesiącu organizowano koncerty w stołówce przy kościele. Grały tam nie byle jakie kapele - generalnie królował hard rock. Zespoły śpiewały piosenki w stylu "Shout At The Devil", co jak ulał pasowało do miejsca, w którym odbywały się te koncerty... Miałem wtedy jakieś trzynaście lat.
Dużo czasu poświęcaliście na grę, gdy uczyliście się w szkole?
Fascynacja gitarą zaczęła się u mnie bardzo wcześnie. Od młodych lat każdą wolną chwilę poświęcałem na grę. Całymi godzinami przesiadywałem w piwnicy i ćwiczyłem. Siadałem zawsze w tym samym miejscu na dywanie z gitarą w ręku. Kiedy trzy lata później przeprowadzaliśmy się do nowego domu, zauważyłem, że w miejscu, gdzie codziennie siadywałem po osiem godzin i ćwiczyłem grę, zrobiło się wgniecenie w dywanie (śmiech). Początkowo interesowałem się muzyką jazz fusion i uczyłem się grać, naśladując gitarzystów zajmujących się tym gatunkiem. Później moje aspiracje nieco wzrosły i sięgnąłem do twórczości Jeffa Buckleya. Ten artysta pomógł mi przezwyciężyć tremę przed śpiewaniem. Jestem tenorem i wstydziłem się śpiewać, dlatego przykład Jeffa podziałał na mnie mobilizująco. Dodał mi odwagi.
Czy mieliście już okazję spotkać się z waszymi idolami z przeszłości?
Ja zachwycałem się technikami, jakie stosowali Vinnie Moore i John Petrucci. Udało mi się z nimi spotkać, ba, a także siedzieć w jednym pokoju. Nawet byłem trochę wredny w stosunku do Johna, ponieważ wspólnie z Vinniem graliśmy na gitarach, a wtedy tak się złożyło, że John miał złamaną rękę. I nie dość, że był tym dość mocno sfrustrowany, spytałem go, czy nie chciałby sobie pograć... (śmiech). Miałem też okazję jammować z Buddym Guy’em w jego barze w Chicago. Byłem jeszcze żółtodziobem i moja gra pozostawiała wiele do życzenia. Kiedy zaprosił mnie na scenę, żebyśmy razem zagrali "Happy Birthday" dla jego asystenta, byłem tym dosłownie przerażony. Na domiar tego zespół grał w tonacji F-moll, co było dla mnie bardzo niewygodne. Pamiętam, że musiałem się wtedy nieźle wysilić, ażeby sobie z tym poradzić. Jedynie zmiana tonacji do E-moll byłaby ratunkiem, ale niestety - nie mogłem na to liczyć.
Na płycie "Blackbird" Myles nie tylko zagrał na gitarze, ale jest też współautorem piosenek. Mark, jak ci się z nim współpracowało?
Umiejętności Mylesa mnie zaskoczyły. Nie miałem pojęcia, że jest tak dobry. Kiedy dołączył do zespołu i mieliśmy pierwsze próby, nocował u mnie w domu. Pewnej nocy przechodziłem koło jego pokoju i usłyszałem gitarę. Najpierw myślałem, że Myles puszcza kasetę albo CD, ale nie, on grał na gitarze! Był świetny - dużo lepszy niż sądziłem. Do tamtej chwili uważałem, że on jest po prostu dobrym gitarzystą rytmicznym, a tu się okazało, że to prawdziwy geniusz!
Dwie mocne gitary na płycie "Blackbird" dały cięższy i wielowarstwowy album. Z której piosenki jesteście najbardziej dumni?
Szczególnie dumny jestem z prawie 8-minutowego utworu tytułowego.
Pracowaliśmy nad tym kawałkiem prawie cały rok. Myślę, że potrzeba nam było tyle czasu, żeby go doszlifować i żeby mógł on ewoluować. Chcieliśmy zaaranżować gitary jak w orkiestrze, żeby stopniowo narastały i stworzyły efektowną całość. Ta piosenka ma dla mnie szczególne znaczenie. Wkrótce po jej nagraniu zmarł mój przyjaciel. W tej piosence proszę o to, żeby odnalazł on swój spokój. Mam nadzieję, że tak właśnie się stało. Choć na płycie "Blackbird" dominują mroczne motywy, przesłanie utworów Alter Bridge jest zdecydowanie optymistyczne. To jeden z powodów, dla których uznałem, że fajnie jest grać w tym zespole. Ta muzyka posiada mnóstwo pozytywnej energii i choć oczywiście jest też agresywna, to jednak widać światełko na końcu tunelu. W muzyce nie ma też zbytniego przerostu ego...
Zgadza się. Jest bardzo wielu dobrych muzyków, których niszczy własne ego. Niektóre zespoły grają przykładowo z gigantami hard rocka
i zupełnie przewraca im się w głowach.
PIERWSZE GITARY
: Moja nazywała się Tara, to była CZARNA IMITACJA LES PAULA. Najważniejsze było to, że wyglądała dokładnie tak, jak chciałem. Zapłaciłem za nią 10 DOLARÓW... Ale brzmiała okropnie i zamieniłem ją na instrument marki Tokai.
: Jak byłem dzieciakiem, mieliśmy konie. Tata płacił mi za sprzątanie boksów - dolara za jeden boks. Jeden boks sprzątałem około godziny, a więc
minęły miesiące, zanim uzbierałem 300 DOLARÓW. Kupiłem za nie CZARNEGO IBANEZA DT250 X-SERIES. Niestety ktoś ukradł mi tę gitarę w szkole, gdy byłem na koncercie Davida Lee Rotha. Brakuje mi jej, dlatego teraz szukam takiej samej na eBayu...
GWIAZDA DUZEGO EKRANU
Myles Kennedy ma na swoim koncie epizod w filmie "Rock Star" (2001). Film opowiada historię zwykłego chłopaka, którego pasją jest muzyka hardrockowa. Jest fanem najpopularniejszego zespołu metalowego na świecie - Steel Dragon. Naśladuje swojego idola, którym jest frontman tej grupy. Nie tylko śpiewa jego piosenki, ale także ubiera się i zachowuje jak on. Pewnego dnia, dzięki zbiegowi okoliczności, ma szansę go zastąpić. W jednej chwili wkracza w wielki świat i nagle staje się wielką gwiazdą. W filmie wystąpili między innymi Zakk Wylde i Jason Bonham. Jeśli przyjrzymy się uważnie, to na ekranie zobaczymy jeszcze jednego muzyka - to Myles Kennedy, który wcielił się w postać Thora śpiewającego w scenie pod koniec filmu. "Brendan O’Brien zmiksował pierwszą płytę Mayfield Four i szukał kogoś, kto mógłby to zaśpiewać. Gdy zaproponował mi udział w tym przedsięwzięciu, pomyślałem sobie, że byłby to totalny odlot. Przede wszystkim ucieszyłem się, że mogę poznać Zakka Wylde’a. Poszliśmy nawet razem na piwo (śmiech). Największym problemem były dla mnie ciuchy, które musiałem wtedy nosić. A do tego wokół mnie były gwiazdy wielkiego ekranu, jak choćby Jennifer Aniston i Brad Pitt. Czułem się jak ostatni kretyn!" - mówi Myles Kennedy.