Wywiady
George Benson

George Benson powraca z nową płytą, która nosi tytuł „Walking to New Orleans”. Krążek jest wyraźnym hołdem złożonym królom rocka z Południa. To pierwsze wydawnictwo tego muzyka od czasu płyty „Inspiration: A Tribute to Nat King Cole”, która ujrzała światło dzienne w 2013 roku.

2019-10-15

Jego długa i obfitująca w sukcesy kariera rozpoczęła się, kiedy George miał zaledwie 9 lat. Muzyk znany jest ze zgrabnego łączenia różnych gatunków, choć zaczynał od klasycznego jazzu, z reguły w małych składach. W 1976 roku zaskoczył wszystkich płytą „Breezin'”, która jest dziś uważana za jedną z pierwszych płyt smoothjazzowych w historii muzyki. Poza tym, że Benson został okrzyknięty twórcą smooth jazzu, dzięki tej płycie dał się poznać także jako utalentowany wokalista. Album dotarł na sam szczyt listy przebojów Pop, Jazz i R&B tygodnika „Billboard”.

Z płyty pochodzą dwa single: „This Masquerade” i tytułowy „Breezin'”. Ten drugi utwór to łagodna brzmieniowo mieszanka popu i rhythm and bluesa, która przyniosła artyście sławę i rozpoznawalność na całym świecie, a także kilka nagród Grammy. Płyta była też dla wielu niespodzianką: mało kto wiedział o tym, co Benson jest w stanie robić ze swoim głosem, jak potrafi mieszać i przeplatać warstwę wokalną z instrumentalną, co stało się jego wizytówką na kolejnych produkcjach.

Pomimo tylu lat na scenie George Benson nie przestaje zaskakiwać. Właśnie ukazał się jego pierwszy po sześciu latach milczenia album, „Walking to New Orleans”, który został wydany przez wytwórnię Provogue Records. Jest to powrót do klasycznego rhythm and bluesa i rock and rolla z lat 50. z utworami dwóch wielkich muzyków: pianisty Fatsa Domino i gitarzysty Chucka Berry. Efekty tego eksperymentu są bardzo satysfakcjonujące i aż chciałoby się zapytać, czemu artysta nie spróbował tego wcześniej. Podczas gdy kawałki Domino są oczywistym wyborem – pasują do ciepłego wokalu Bensona – utwory Berry’ego też wypadły świetnie.

Benson wybrał na covery mieszankę znanych i mniej znanych utworów, każdemu z nich dodając osobisty charakter. Płyta jest pełna efektownych jazzowych solówek i scatu na tle skomplikowanych, swingowych aranżacji. Jak się okazało, pomysł na płytę nie wyszedł od samego artysty, ale od jego wytwórni. „To był pomysł wytwórni płytowej”, mówi Benson. „Początkowo pomyślałem, że to coś nietypowego, co leży poza utartymi szlakami, ale kiedy zacząłem pracować nad płytą, zrozumiałem dlaczego chcieli to zrobić.”

 

Gitarzysta: Dlaczego wybrałeś kawałki akurat Fatsa Domino i Chucka Berry?

George Benson: Obaj byli świetnymi wokalistami, którzy jednocześnie grali na instrumencie, czyli mieli większą siłę przekazu. Grali w doskonałych składach, gdzie były dobre wibracje i fajny feeling, z czego rodziły się świetne kawałki. Obaj mieli też publiczność mieszaną, słuchającą różnej muzyki.

Czym kierowaliście się przy wyborze utworów?

Wybraliśmy utwory, gdzie można było dodać świeże pomysły do wersji oryginalnej. Początkowo byłem trochę onieśmielony, przecież obaj byli świetni w tym, co robili. Mówimy tu o dwóch ikonach. Nie miałem pojęcia jak się za to zabrać. No ale jak już się zabrałem, to dalej już poszło. Kiedy zacząłem grać, uświadomiłem sobie, że trzeba na te utwory spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. To było naprawdę ekscytujące.

Czy zdarzyło się, że odrzuciłeś jakiś utwór, bo nie pasował do twojego stylu?

Raczej nie. Wszystkie piosenki wybraliśmy od razu, ale było kilka takich, których wcześniej nie słyszałem. Myślę, że znałem większość materiału, jaki nagrał Fats Domino. Natomiast odkryłem, że Chuck miał imponujący dorobek, i poznałem wiele nowych utworów, których wcześniej nie słyszałem. Jednym z takich utworów był „Havana Moon”. Starałem się trzymać z daleka od przebojów, bo w tym przypadku nie ma się zbyt dużo wolności. Zmienisz jedną rzecz i ludzie mogą się wkurzyć.

Czy nagranie tej płyty było dla Ciebie taką samą frajdą, jak dla odbiorców słuchanie jej?

Z całą pewnością. Byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem nagrywać w Nashville. Ostatni raz byłem tam dawno temu, podczas wspólnych nagrań z Chetem Atkinsem. Zespół był tak wspaniały, że sam nie musiałem się zbytnio napracować. Wcześniej robili dużo prób, a ja wskoczyłem już prawie na gotowe. Dopracowaliśmy razem kilka szczegółów, wprowadziliśmy parę zmian i dodaliśmy parę pomysłów, to wszystko. Nie chcieliśmy za bardzo odbiegać od oryginałów.

Pewnie do nagrania użyłeś sygnowanego przez ciebie Ibaneza?

Tak, używałem Ibaneza GB10, archtopa D’Angelico i wzmacniacza Fender Twin. To od lat mój ulubiony wzmacniacz, bo spełnia wszystkie moje oczekiwania. Ma klarowny dźwięk o dobrej definicji. Przy nagrywaniu tej płyty użyłem nieco ciemniejszego brzmienia niż zwykle, a niewiele wzmacniaczy dobrze sobie radzi przy takich ustawieniach. Ten nadal jest w stanie dać wyrazisty, mocny dźwięk bez zamulenia w dole.

Wciąż masz w sobie entuzjazm. Co cię nakręca po tylu latach na scenie?

Sam jestem zaskoczony, jak dużo mam nowych pomysłów. Czasami aż mnie ciarki przechodzą. Myślę sobie, czemu nie wpadłem na to 30 lat temu? Wtedy dodaję to do mojego arsenału, odświeżam go i to utrzymuje mnie w formie. Dzisiaj jest mnóstwo dobrych tekściarzy. Choć wątki są wciąż te same: to jak żyjemy, relacje między mężczyzną i kobietą, piosenki romantyczne i piosenki do tańca. Jeśli masz otwarty umysł i umiesz słuchać, możesz nauczyć się wspaniałych rzeczy zamiast tylko siedzieć bezczynnie na bocznicy.

Dużo grasz w domu, kiedy akurat nie jesteś w trasie albo nie nagrywasz?

Gram codziennie. Gitara jest jak mój przyjaciel. Dzięki niej mam takie życie, jakie mam, choć i tak żyję dość skromnie jak na moją pozycję. To gdzie jestem zawdzięczam mojemu głosowi i mojej gitarze. Zawsze chciałem być jak Charlie Christian, nie lubiłem grać zbyt dużej ilości akordów. Ostatnio jednak doceniłem wartość tych akordów i gram więcej harmonii. W ten sposób gitara wyróżnia się i staje się instrumentem prowadzącym. Ale na początku moimi idolami byli Charlie Christian i Django Reinhardt, którzy wyciskali wszystko z zaledwie kilku dźwięków.

Pracujesz teraz nad jakimiś konkretnymi technikami? Szlifujesz stare zagrywki czy próbujesz nowych rzeczy?

Wszystkiego po trochu. Kiedy robisz coś inaczej, ludzie od razu to zauważają. Wychwytują nowe rzeczy i komentują: „Hej stary, naprawdę podobało mi się jak zmieniłeś to czy tamto. Rób tak częściej!” – To cię motywuje do tego, żeby pozostawać w formie.

Wrócę na chwilę do lat 70. i 80., kiedy stałeś się gwiazdą światowego formatu. Czy to było świadome posunięcie? Czy krytyka środowiska klasycznych jazzmanów jakoś cię zabolała?

Zawsze znajdą się krytycy, nieważne w którą stronę pójdziesz. Skręcisz w lewo, a powiedzą, że powinieneś skręcić w prawo, i na odwrót. Quincy Jones wyłożył mi to prosto z mostu. Zadał mi pytanie: „George, chcesz nagrać najlepszą płytę jazzową na świecie, czy chcesz zagrać vabank i zobaczyć jak cię przyjmą na rynku światowym?”. „Chcę zagrać vabank, Quincey” – odpowiedziałem.

Przed osiągnięciem sukcesu w latach 70. nie śpiewałeś za dużo. Czy zabawa z wokalem to zawsze była twoja ambicja czekająca na spełnienie?

Zaczynałem od śpiewania, kiedy miałem 10 lat. Nagrywałem z grupami wokalnymi w latach 50. Myślałem, że nigdy nie wrócę do śpiewania. Okazało się, że na późniejszym etapie życia „This Masquerade” została płytą roku na rozdaniu nagród Grammy. Jak dotąd dostałem 10 nagród Grammy i miałem 40 nominacji – nigdy nie sądziłem, że mój wokal zaprowadzi mnie tak wysoko.

Słuchając przebojów z lat 50. doszedłem do wniosku, że na twoją płytę idealnie pasowałaby piosenka „It Should’ve Been Me” (napisany przez Memphisa Curtisa dla Raya Charlesa przebój z 1954 roku).

Nigdy o tym nie myślałem, ale może by pasowała, nie wiem! Tak przy okazji, gitarzysta grający na tej płycie – miał chyba na imię Carl – nagrywał ze wszystkimi w latach 50. Ja wtedy nie nagrywałem, ale spotkałem go podczas jednej z moich sesji. Zapytałem, czy mogę zobaczyć jego gitarę. Zagrałem dla niego. Powiedział, że kiedyś będę genialnym gitarzystą. Pięć lat później znowu go spotkałem w studiu i znowu dla niego zagrałem. „Pewnego dnia będziesz wspaniałym gitarzystą” – powiedział. Takie słowa napędzają nas do działania.

Jesteś utalentowanym gitarzystą i wokalistą. Jakbyś miał wybrać jedną z tych rzeczy, którą byś wybrał?

Na pewno wybrałbym gitarę. Przede wszystkim jestem gitarzystą.

Zdjęcia: Austin Hargrave

Powiązane artykuły