Creed sprzedawał kiedyś miliony płyt w Stanach Zjednoczonych, nic więc dziwnego, że decyzja muzyków o reaktywacji zespołu ucieszyła fanów za oceanem. Europejscy fani Marka Tremontiego, którzy znają go przede wszystkim z zespołu Alter Bridge, nie zareagowali już tak entuzjastycznie. Nie wiedzą bowiem, jaki los czeka ich ulubioną formację... Z Markiem Tremontim rozmawiamy o nowym albumie grupy Creed zatytułowanym "Full Circle".
Sami jesteśmy też ciekawi, co będzie dalej z Alter Bridge. "Bardzo dobrze się znamy, dlatego nagranie wspólnej płyty poszło nam jak po maśle, mimo tego, że mieliśmy dość długą przerwę" - mówi
Tremonti o pracy w studiu ze Scottem Stappem, wokalistą Creed. Płytę nagrali razem z kolegami z Alter Bridge - Scottem "Flipem" Phillipsem (perkusja) i Brianem Marshallem (bas). Creed rozpadł się w 2004 roku po ośmiu latach wspólnego grania i z trzydziestoma milionami sprzedanych płyt na koncie. Muzycy rozstali się ze Stappem w atmosferze kłótni. Na szczęście czas leczy rany, co potwierdza Mark: "Scott bardzo się zmienił, zresztą wszyscy się zmieniliśmy przez te kilka lat. Teraz się nie kłóciliśmy, wszystko przebiegało spokojnie i zachowywaliśmy się naprawdę kulturalnie. Myślę, że dojrzeliśmy. Podczas trasy towarzyszyły nam nasze rodziny. Bardzo dobrze się więc bawiliśmy".
Z
Markiem Tremontim spotykamy się w Luizjanie, gdzie zespół gra ostatni koncert w ramach trasy po Stanach Zjednoczonych. W ciągu ostatnich lat muzyk nie próżnował. Z utalentowanego gitarzysty rytmicznego stał się gitarzystą prowadzącym. Na obu płytach Alter Bridge
Mark pokazał, że ma wiele do zaoferowania również jako autor piosenek. To sprawia, że jego powrót do korzeni wydaje się być jeszcze bardziej intrygujący...
Dla fanów Alter Bridge reaktywacja grupy Creed była dość sporym zaskoczeniem. W którym momencie postanowiliście, że chcecie robić coś więcej, niż tylko zagrać kilka koncertów? Kiedy zapadła decyzja o nagraniu nowej płyty?
Podczas naszego pierwszego spotkania rozmawialiśmy tylko o letnich koncertach w Stanach Zjednoczonych. W trakcie kolejnych spotkań doszliśmy jednak do wniosku, że chcielibyśmy nagrać razem płytę. Ponieważ trasa była już zaplanowana, mieliśmy na to tylko dwa i pół miesiąca. Musieliśmy naprawdę ostro wziąć się do roboty, ale na szczęście udało się.
To rzeczywiście musiało być spore wyzwanie. Część materiału pewnie była już gotowa...
Bez przerwy coś piszę i zwykle mam w zapasie sporo materiału czekającego na realizację. Będąc w Alter Bridge, starałem się nie pisać utworów w stylu Creed. Dlatego wiele materiału napisanego w tej właśnie stylistyce odkładałem na bok. No i nazbierało się tego sporo. Nie bardzo wiedziałem, co z tym zrobić, dlatego cieszę się, że mogłem jednak wykorzystać ten materiał.
W Alter Bridge twoje solówki były bardziej wyeksponowane. Na płycie Creed "Full Circle" też znalazły się solówki, ale są one bardziej wycofane. Czy to była świadoma decyzja?
W przypadku tego albumu nie zgłębiałem się za bardzo w partie prowadzące. Kiedy nagrywamy album Alter Bridge, opanowanie partii prowadzących zajmuje mi około miesiąca - ćwiczę je do momentu, aż staną się częścią mnie, aż staną się po prostu moje. To mnie inspiruje do tworzenia solówek. Dopiero później nagrywam całość. W przypadku tego albumu nie miałem czasu przejść przez cały ten proces. Trzeba też pamiętać, że płyty Alter Bridge były bardziej progresywne, natomiast Creed z założenia ma grać prostego, łatwiej strawnego i nieskomplikowanego rocka.
Czy do nagrywania płyty używałeś nowego sprzętu?
Kupiłem wzmacniacz Fender Tone Master, który kiedyś należał do Audleya Freeda. Znalazłem go w Guitar Center i okazało się, że był to wzmacniacz, przy użyciu którego Audley nagrywał w zespole Cry Of Love. On jest jednym z moich ulubionych gitarzystów, dlatego ani chwili się nie zawahałem przy zakupie tego sprzętu. Przyniosłem go do studia i wszyscy stwierdzili, że ma wspaniałe brzmienie. Podczas nagrań postanowiłem nałożyć na siebie dwie ścieżki - pierwsza to moje standardowe brzmienie uzyskane za pomocą wzmacniaczy Mesa Boogie Rectifier i Bogner Uberschall, natomiast druga to sygnał pochodzący ze wzmacniacza Fender Tone Master. Przy cięższych utworach używałem też wzmacniacza Diezel Herbert, bo nic nie brzmi w studiu mocniej niż ten wzmacniacz.
Utwór "Bread Of Shame" jest jednym z najcięższych utworów, jakie kiedykolwiek nagrałeś. Ale jest też pełen przenikliwie czystego, ostrego brzmienia. Czy to właśnie zasługa Herberta?
Diezel został użyty przy niektórych naprawdę masywnych riffach, ale akurat w tym kawałku go nie wykorzystałem. Nie jestem jednak pewien, czy w tym przypadku był podpięty Fender Tone Master, ponieważ eksperymentowaliśmy w wielu utworach. W studiu mieliśmy do dyspozycji jakieś piętnaście do dwudziestu wzmacniaczy. Tak było, zanim sam nie przyniosłem do studia ośmiu własnych... Wśród nich znalazły się wzmacniacze marki Bogner (Shiva i Ecstasy), dwie głowy Mesa Boogie Rectifier i Two-Rock do partii prowadzących. Wzmacniacz Two-Rock jest wspaniały, używam go na koncertach i w studiu. Było więc w czym wybierać. Przy każdej piosence zastanawialiśmy się nad tym, który wzmacniacz najlepiej odda jej klimat. Dużo też dyskutowaliśmy. Często do jednej piosenki podpinaliśmy dwa lub trzy wzmacniacze. Okazało się, że jeśli chodzi o wzmacniacze ze studia, najczęściej używałem sprzętu Marshall Major. Nie jestem wielkim fanem Marshalla - tylko kilka razy zdarzyło mi się używać starego Plexi - ale Major, o którym tu mowa, dodawał do niektórych utworów naprawdę rasowego brzmienia.
Na płycie można usłyszeć twoje charakterystyczne arpeggia grane na czystym brzmieniu. Czy w tej dziedzinie również eksperymentowałeś?
Chciałem spróbować czegoś nowego w partiach akustycznych. W studiu mieli gitarę w stroju Nashville, więc postanowiłem ją wykorzystać. Efekt bardzo mnie zaskoczył. Nigdy wcześniej nie pomyślałem, że używając na gitarze 6-strunowej cienkich strun z zestawu 12-strunowego, można uzyskać tak ciekawe brzmienie.
Jakich jeszcze innych strojów używałeś?
W piosence "Time" użyłem stroju Open G, ale różnił się on od tego Open G, którego używałem wcześniej, ponieważ tym razem strunę B2 przestroiłem o pół tonu w dół, dzięki czemu uzyskałem coś na kształt Open G-moll. Ten sposób strojenia odkryłem zupełnie przez przypadek i od razu skomponowałem na nim kilka partii gitarowych. Tak też powstał mój ulubiony kawałek na płycie.
Grasz w nim sporo ciekawych harmonii...
Właśnie to mnie najbardziej zaskoczyło w tym stroju, ponieważ dał mi on możliwość bardzo wygodnego tworzenia interesujących współbrzmień - wszystkie najważniejsze dźwięki znajdują się w odpowiednich miejscach. Mogłem stworzyć melodię na gitarę i pozwolić, żeby powstały całkiem naturalne harmonie.
Ukazało się kilka modeli gitar sygnowanych twoim nazwiskiem. Teraz ma powstać model PRS 305 z trzema przetwornikami typu single--coil. Czy nagrywałeś na nim któreś partie do albumu "Full Circle"?
Na tej gitarze nagrałem większą część czystych partii na nową płytę. Ma rzeczywiście piękne, czyste brzmienie. W pewnym sensie jej brzmienie można porównać do Fendera Stratocastera, ale jest jednak trochę cieplejsze. Swoją drogą na najnowszym krążku nagrałem też kilka partii na Stratocasterze. Wracając do PRS-a, muszę powiedzieć, że jest to naprawdę wspaniała gitara.
W utworze "On My Sleeve" mamy do czynienia z ciekawą mieszanką akustycznej części zwrotkowej z bogatym brzmieniowo refrenem. Czy to się zaczęło od pomysłu na utwór akustyczny?
Tak, zaczęło się od prostej melodii na gitarę, w której zastosowałem kilka harmonii. Słychać je w początkowej części utworu, ale zrezygnowałem z nich w pozostałej części. Gdy napisałem tę partię, wydawała mi się dość ciekawa, ale po kilkukrotnym powtórzeniu stawała się jednak dość nudna. Zachowałem ją więc jako proste arpeggio i nie próbowałem już niczego na siłę zmieniać. Podczas kolejnego spotkania zespołu nagraliśmy refren. Piosenka powstawała kawałek po kawałku - powoli składaliśmy wszystkie jej części w całość. Kiedy mieliśmy już zwrotkę i refren, to stwierdziliśmy, że będzie tu jeszcze potrzebny jakiś zgrabny łącznik. Wtedy podszedłem do komputera i zaprezentowałem wszystkim swój bank gotowych pomysłów, z którego w razie potrzeby wybieram odpowiednie riffy. Tak więc po prostu wybraliśmy jeden z nich, czyli ten, który nam się najbardziej podobał i najlepiej pasował do naszego utworu "On My Sleeve". I tak to się z reguły u nas odbywa.
A zatem zbierasz różne pomysły i dzielisz je na kategorie?
Kiedy tworzę muzykę, nie zastanawiam się, do jakiej kategorii należą poszczególne partie. Dopiero później zajmuję się kategoryzowaniem swoich pomysłów. Tworzę więc poszczególne katalogi: refren, zwrotka, riff czy łącznik. To ułatwia życie, bo jak piszę piosenkę i brakuje mi którejś części, idę do komputera i wybieram coś z mojego banku pomysłów - czy ma to być w metrum 4/4, czy nawet 6/8.
Zdecydowałeś, że podczas koncertów do zespołu Creed dołączy jeszcze jeden gitarzysta - Eric Friedman. To ewenement w historii grupy. Skąd taka decyzja?
Erica poznałem jakieś 10 lat temu i stał się on dla mnie jakby młodszym bratem, którego nigdy nie miałem. Jest moim najlepszym przyjacielem i od lat spotykamy się na jam sessions. Jego umiejętności wciąż budzą mój podziw. Jest jedną z tych osób, które są obdarzone naturalnym talentem. Kiedy coś gram, potrafi odtworzyć to samo z niesamowitą dokładnością. No i potrafi zagrać w każdym stylu. Tak więc po reaktywacji Creed zaproponowałem Scottowi rozszerzenie zespołu o jeszcze jednego gitarzystę - grając w Alter Bridge przyzwyczaiłem się do tego, że towarzyszył mi drugi gitarzysta, a poza tym taki układ daje dużo większe możliwości. I tym sposobem wprowadziłem Erica do zespołu. Koledzy od razu docenili jego talent i to, jak wiele wniósł do zespołu.
Fani Alter Bridge obawiali się, że reaktywacja Creed oznacza rozpad tego pierwszego zespołu. Szybko jednak uspokoiliście ich i oświadczyliście w mediach, że Alter Bridge nie ucierpi na tych zmianach. Czy to prawda?
Tak, to całkowita prawda. Jesteśmy bardzo dumni z tego, co osiągnęliśmy jako Alter Bridge, i żaden z nas nie chciałby tego przekreślać. Zamierzamy nagrać następny krążek i chcemy to zrobić najlepiej, jak potrafimy. A więc zamiast robić sobie czteromiesięczną przerwę, zamierzamy ciągnąć równoległe te dwa projekty. Co prawda wiąże się to z ciężką pracą, ale z pewnością damy radę.
Czy już zaczęliście pracę nad trzecim albumem Alter Bridge?
Zaczęło się od sześciu, może siedmiu gotowych pomysłów, nad którymi pracowaliśmy. Pod koniec listopada zeszłego roku Myles Kennedy (wokal, gitara) odwiedził mnie na Florydzie i zaczęliśmy na poważnie pracować nad utworami. Współpraca w dzisiejszych czasach jest dużo łatwiejsza. Dzięki takim wynalazkom jak Skype możemy się komunikować na odległość. Właściwie możemy komponować, będąc oddaleni od siebie o tysiące kilometrów. To wspaniałe. Większość materiału jest już gotowa i wkrótce zamierzamy wejść do studia. Naszym producentem będzie Michael Baskette, który współpracował z nami przy płycie "Blackbird". Nowa płyta powinna się ukazać już latem tego roku.
Tworząc materiał dla dwóch zespołów jednocześnie, musisz być w najlepszej formie jako kompozytor. Czy tak właśnie jest?
Zdecydowanie tak! Czuję się świetnie. Przez jakiś czas pracowaliśmy nad płytą Alter Bridge, potem musiałem się przestawić na inne tory i zacząć pracę nad materiałami na potrzeby obu zespołów. Poczułem, że mam w głowie niezliczoną ilość pomysłów. Potem jednak zrobiło się trochę nerwowo, bo ruszyliśmy w trasę z Creed. Przez kilka miesięcy graliśmy koncerty, a ja postanowiłem sobie, że nie przestanę pisać. Nie do końca mi się to udało, bo wiadomo, że w trasie nie ma dużo czasu na pracę twórczą. Denerwowałem się, że nie zdążę z materiałem na płytę Alter Bridge. Teraz jednak wszystko jest pod kontrolą. Ostro pracujemy i płyta zaczyna przybierać konkretne kształty.
Reaktywowaliście zespół Creed, nowy album Alter Bridge jest na ukończeniu, Myles pracuje nad solowym albumem... Wasi fani są pewnie w siódmym niebie.
Ludzie, którzy skarżą się na forach, że znowu gramy jako Creed, powinni sobie uświadomić, że przecież zamiast jednej płyty, będą mieli aż trzy niezależne krążki!
Myślisz, że przez reaktywację Creed może wzrosnąć popularność Alter Bridge w Stanach Zjednoczonych?
Mam taką nadzieję. Koncertom Creed towarzyszy sprzedaż DVD z koncertami Alter Bridge. Rzeczywiście Alter Bridge jest wciąż mało znany w Ameryce. Byłem zaskoczony, bo nawet członkowie naszej ekipy w Stanach nigdy nie słyszeli o Alter Bridge. Byliśmy na półmetku trasy, ekipa miała wolne i chłopcy postanowili wybrać się gdzieś na wycieczkę autokarem. Podczas wycieczki wrzucili DVD z koncertem Alter Bridge. Okazało się, że nigdy nie widzieli tego zespołu i nie mieli pojęcia o jego istnieniu! Potem powiedzieli, że koncert bardzo im się podobał. Dlatego myślę, że to tylko kwestia braku odpowiedniej reklamy, to wszystko.
Creed zawsze będzie bardziej rozpoznawalny, odniósł zresztą większy sukces. Fani też są tego świadomi. Czy to cię frustruje?
Pogodziłem się z tym w dużej mierze właśnie dzięki Alter Bridge. Alter Bridge było przeciwieństwem tego, co robiliśmy w Creed. Nie udało nam się sprzedać milionów płyt, ale to, co robiliśmy, było szczere. Ludzie to docenili, nie zostaliśmy wbici w ziemię. Teraz mamy to, co najlepsze z tych dwóch światów: zespół, który sprzedaje dużo płyt, choć jest krytykowany, i zespół, który zbiera same pochwały (śmiech).
Rob Lang